Lekcje
skończyły się już pół godziny temu, ale mimo to nikt nie opuścił szkolnych
murów. W związku z tym, że w nowym roku szkolnym czekała nas niemała zmiana, a
mianowicie przybycie nowego dyrektora trochę potrwało zanim mężczyzna w pełni
rozeznał się w funkcjonowaniu naszej szkoły.
W związku z
tym, że nowy dyrektor sprawiał wrażenie dość konkretnego człowieka najpierw
zajął się sprawami priorytetowymi, a mianowicie nauką. Facet bezczelnie
wywrócił nasz plan zajęć do góry nogami, zwolnił większość nauczycieli
zastępując ich nowymi, tym samym robiąc nam pranie mózgu.
Trochę zajęło
przyzwyczajenie się do nowego planu dnia i pogodzenie się z nieznanymi dotąd metodami
dydaktycznymi przybyłych nauczycieli. W
każdym bądź razie mieliśmy już koniec grudnia, ostatni dzień przed przerwą
świąteczną i nikt nie przejmował się faktem, że nowa nauczycielka od geografii
jest nieźle stuknięta i często zdarza jej się zapominać wiele istotnych spraw,
niekoniecznie na korzyść ucznia. Właściwie w tym momencie nikt nie przejmował
się nauką, bowiem umysły tych neandertalczyków zalała zupełnie inna, idiotyczna
myśl, przemykająca teraz po głównym torze w koleinach ich umysłu.
Ostatniego dnia przed ponad tygodniową przerwą w nauce dyrektor Steve był na tyle uprzejmy, że
skrócił nasze lekcje o całe piętnaście minut, dodatkowo dał nam godzinę przerwy
między meczem koszykówki, a końcem zajęć, aby każdy gorliwy kibic mógł się w
pełni do niego przygotować, co tłumaczyło te wymalowane twarze i idiotyczne
koszulki z logo naszej szkoły, które sprzedawali dzisiaj rano.
Był to
pierwszy mecz… chyba w historii naszej szkoły. Bez względu na to, jak głupio to
brzmiało, dawna drużyna koszykówki nigdy nie zagrała żadnego meczu. Cóż,
niezupełnie to pojmowałam, ale w tym momencie nie miałam czasu, aby takie
błahostki zaprzątały mi głowę, podczas, gdy jakieś mięśniak mniemając chyba ,że
jest postury drobnej Bety, która stała teraz z mojej prawej strony miażdżył
moje wnętrzności, przez co nie mogłam oddychać.
Słowo daję, gdyby nie fakt, że tłum nagle się rozrzedził i udało mi się
wydostać z tego śmiertelnego uścisku przywaliłabym mu w twarz, żeby się
wreszcie zorientował, że zabija mnie swoim cielskiem.
Zgrabnym ruchem prześlizgnęłam się między
kolejną grupkom kibiców. Znajdowałam się teraz przy lewej ścianie, co
oznaczało, że pozostało mi do przejścia jeszcze kilka kroków i znajdę się u
celu.
Próbowałam
dostać się do szkolnej biblioteki, chcąc wypożyczyć z niej jakąś dobrą książkę,
która wypełniłaby nudne, zimowe wieczory.
Zupełnie wyleciało mi z głowy, że tegoroczne święta spędzę samotnie z matką. Biorąc pod uwagę nasze ostatnie kłótnie ( już
trudno było to nazwać sprzeczkami) wniosek nasuwał się sam… święta Bożego
Narodzenia z pewnością nie będą zaopatrzone w cudowny, magiczny, rodzinny
nastrój.
Potrzebowałam czegoś, co byłoby w stanie
oderwać mnie od tej paskudnej codzienności, która powoli spychała mnie na
krawędź wytrzymałości psychicznej. Musiałam, choć na kilka godzin zaspokoić
umysł czymś miłym, spokojnym i odprężającym, a dobra lektura zawsze studziła
mój rozjuszony temperament i pomagała się zrelaksować. Dzięki książce umysł przenosił się do
wyimaginowanego świata pozwalając, by ciało pozostało w tym realnym, pozorna
sterta zapisanych kartek już nie jeden raz uratowała mi życie wyciągając
zagubione myśli spod gruzowiska toksyn.
Kiedy już
myślałam, że w spokoju i bez przeszkód uda mi się dotrzeć do tej cholernej
biblioteki, bez zgrzytów wypożyczyć z niej jakąś książkę i poczłapać na salę
sportową, aby obejrzeć ten nieszczęsny mecz i po jego zakończeniu wrócić do
ciepłego domu, w spokoju ułożyć się na łóżku i mieć gdzieś ten cały popaprany
świat zza zakrętu wylała się kolejna fala dzieciaków, która wycofała mnie w
głąb korytarza, tym samym doprowadzając mnie do białej gorączki.
Musiałam
przyznać, że w ostatnich dniach stałam się bardzo nerwowa, ale cholera…
przecież w takim tempie nigdy tam nie dotrę!
Doprawdy, nie mam pojęcia, jak to się stało,
ale gdy zirytowana swoim brakiem postępów w dotarciu do czytelni na chwilę
skupiłam uwagę na swoim nieszczęściu banda niewychowanych bałwanów wepchnęła
mnie do szkolnej toalety.
Miałam ochotę roznieść to pomieszczenie w
drobny mak, albo najlepiej rzucić się na ten pieprzony tłum przelewający się
teraz przez korytarz i nauczyć tych idiotów odrobinę kultury. Najgorsze było to, że nie mogłam wybrać innej
drogi, bowiem była tylko jedna, która prowadziła do miejsca, w którym tak
bardzo chciałam się teraz znaleźć.
Szkołę
zalała fala wrzasków i wesołych okrzyków. Na korytarzu panował potworny hałas, wokół
słychać było tylko strzępki pozlepianych rozmów, co jakiś czas, ktoś
wykrzykiwał hasła mające na celu wesprzeć naszą drużynę. Zrobił się straszliwy
harmider i nie byłam już jedyną osobom manipulowaną przez tłum uczniów.
Skrzyżowałam
ręce na piersi i westchnęłam głęboko, by po chwili głośno zakląć i wsłuchać się
w dźwięk swoich słów, które rozbrzmiały echem w szkolnej łazience.
Oparłam się
plecami o chłodne kafelki i spojrzałam w swoje lustrzane odbicie, za plecami
wciąż widziałam przelewający się natłok uczniów, pragnących dostać się na salę
gimnastyczną. Ospałym ruchem zamknęłam drzwi toalety uznając, że dzięki temu
zyskam odrobinę więcej prywatności, czekając, aż moi nie ogarnięci koledzy znikną
z korytarza i pozwolą mi dostać się do upragnionej biblioteki.
Podeszłam do umywalki i odkręciłam zimną wodę.
Wsunęłam dłonie pod jej strumień, po czym powoli opukałam twarz zimną cieczą
czując, jak ochłodzi moje napięte mięśnie i koi roztrzęsione myśli. Byłam potwornie zirytowana tak drobną
błahostką, nie panowałam nad nerwami, co wzbudzało we mnie coraz większy, strach…
strach przed samą sobą.
Nie
potrafiłam wyjaśnić, tego, co działo się ze mną w ostatnich dniach. Targała mną
odmienna, różnorodna huśtawka nastrojów, nad którą nie mogłam przejąć kontroli.
Własne emocje wymykały mi się spod kontroli. Raz byłam cichą, zagubioną
dziewczynką, nienawidzącą każdej cząstki, która składała się na jej osobę, za
chwilę rozwścieczoną, zirytowaną nastolatką, która bała się samej siebie.
Miałam wrażenie, że wariuję a Bóg spycha mnie na krawędź własnych emocji tym
samym pozwalając, bym postradała zmysły.
Oparłam dłonie na krawędzi umywalki pozwalając
by jej chłód pieścił moją skórę. Uniosłam głowę spoglądając w lustro. Przez
chwilę obserwowałam drobne krople wody spływające po mojej twarzy.
Kim tak
naprawdę byłam?
Z krótkiego
transu wyrwał mnie cichy szloch. Momentalnie oprzytomniałam i gwałtownie
odsunęłam się od umywalki, zupełnie tak, jakby jej szkło parzyło moją cienką
skórę. Zamrugałam przestraszona wycierając mokre dłonie w materiał nowej
bluzki. Odsunęłam się do tyłu rozważając, czy dźwięk, który przed chwilą
usłyszałam był rzeczywisty, czy raczej podsunięty przez moją chorą wyobraźnię.
Po minucie
nasłuchiwania uznałam jednak, że nie zwariowałam. W jednej z kabin, jak
mniemałam gdzieś po prawej stronie dało się słyszeć cichy, nieznaczny szelest,
zupełnie tak, jakby ktoś poruszał się bardzo cicho…a może raczej osuwał.
Zagryzłam dolną wargę przekręcając głowę na
bok. Nie ulegało wątpliwości, że nie byłam sama, pozostawało jednak pytanie, kim
jest jak mniemam owa nieznajoma i dlaczego leży zamknięta w szkolnej toalecie ?
Poczułam jak
przez moje ciało przechodzi, zimny, nieprzyjemny dreszcz. Wzdrygnęłam się. W
głowie
momentalnie zaczęły kotłować się czarne scenariusze podsuwające mi niedorzeczne
obrazy.
- Hej –
szepnęłam drżącym głosem i zrobiłam niewielki krok w stronę kabiny, w której
znajdowała się nieznajoma – wszystko w porządku? – spytałam cicho wyciągając
dłoń w stronę klamki.
Palce
zastygły mi na jej zimnej, metalowej części. Przesunęłam je powoli ostatecznie kładąc
dłoń na chłodnym drewnie. Zgięłam place, formując dłoń w pięść i delikatnie
zastukałam w drzwi kabiny. Kolejny brak
odzewu, choć doskonale słyszałam, że ktoś w środku się poruszył.
- Słuchaj,
chcę po prostu wiedzieć, czy nic ci nie jest, odezwij się choć słowem, a sobie
pójdę -
zrobiłam
nieznaczny krok w tył i cierpliwie czekałam, na choć jedno drobne słowo, na
próżno.
Albo ktoś
robił sobie ze mnie żarty, albo naprawdę dziewczynie zamkniętej w kabinie coś
się stało.
Podirytowana bez chwili namysłu pociągnęłam za klamkę, tak gwałtownie, że niemal dostałam
drzwiami prosto w twarz.
Oplotłam
spojrzeniem przyciasną kabinę, momentalnie odrzuciło mnie do tyłu, a ciało
zalała fala gorąca. Zakręciło mi się w
głowie, instynktownie ułożyłam dłoń na
czole i oparłam plecy o ścianę napotykając za sobą chłodne kafelki.
- o Boże –
wyjąkałam zsuwając dłoń na usta tym samym je zakrywając.
Poczułam, że
kolana uginają mi się pod ciężarem ciała, a dłonie zaczynają drżeć.
- o Boże – powtórzyłam
oniemiała ze wzrokiem wbitym w przerażoną blondynkę.
Jeszcze raz,
dla pewności omiotłam wzrokiem kabinę, w której znajdowała się dziewczyna.
Niegdyś
śnieżnobiałe kafelki zdobiła teraz obślizgła, krwista ciecz sącząca się z dłoni
jasnowłosej.
Dziewczyna
miała pogniecione ubranie, niemalże całe umoczone w krwi. Leżała między toaletą,
a ścianką, do następnej kabiny z podkulonymi nogami, które ledwo mieściły się w
pomieszczeniu. Głowę oparła o ścianę,
delikatnie podpierając się na łokciu zdrowej ręki, tak, aby nie stracić
równowagi. Patrzyła na mnie spod
przymrużonych powiek, z delikatnie rozchylonymi ustami.
Przez krótką
chwile przyglądała mi się w przerażeniu, podczas, gdy ja z szeroko otwartymi
oczami gapiłam się w kałużę krwi, w której leżała.
Zaraz po
tym, gdy ją ujrzałam myślałam, że ktoś wyrządził jej to świństwo, a potem tak
po prostu zostawił w tej zasranej toalecie, ale gdy przyjrzałam jej się
dokładniej zauważyłam srebrzystą poświatę, gdzieś koło lewej dłoni. Przedmiot
niemalże cały tonął w krwi i był ledwo dostrzegalny, jednak nie umknął mojej
uwadze. Żyletka… niewątpliwie użyła do tego żyletki.
Byłam tak przerażona, że kurczowo przywarłam
plecami do ściany. Wielka gula utknęła mi w gardle, przełknęłam głośno ślinę
biorąc głęboki oddech. Pokręciłam głową nie wiedząc, co mam zrobić.
- Boże –
powtórzyłam po raz kolejny i zrobiłam krok w jej stronę.
Moje myśli
toczyły ze sobą zażartą walkę. Próbowałam przekonać samą siebie, że nie mogę
teraz stracić głowy, musiałam myśleć trzeźwo, aby udzielić jej pomocy bez
względu na to, jak bardzo obrzydził mnie widok jasnowłosej po tym, jak
próbowała podciąć sobie żyły.
Ponownie
przełknęłam ślinę kucając przy blondynce.
Najostrożniej jak tylko mogłam uniosłam jej prawą dłoń, która wciąż
krwawiła.
- Spokojnie
– szepnęłam bardziej do siebie, niż do niej.
Zagryzłam
dolną wargę czując na palcach lepką ciecz, o paskudnym, metalicznym zapachu.
Gorączkowo
myślałam, jak jej pomóc, co zrobić, jak się zachować, aby nie wpaść w panikę.
Pośpiesznie
rozdarłam materiał swojej bluzki i niezdarnie oplotłam go wokół nadgarstka
nieznajomej, starając się nie zwracać przy tym uwagi, na zarówno świeże, jak i
stare, zrośnięte rany po cięciach.
- Hej –
szepnęłam przykładając zimną dłoń do jej policzka, dziewczyna delikatnie
rozchyliła powieki – słyszysz mnie?
Byłam pewna,
że czułam puls przykładając palce do jej nadgarstka, ale chciałam się upewnić,
czy jest jeszcze świadoma.
- Spokojnie,
zaraz przyjdzie pomoc - zapewniłam ją wysuwając telefon z tylniej kieszeni jeansów.
Wybrałam
numer pogotowia nie spuszczając z niej wzroku.
W między czasie rozchyliła usta układając je w cztery treściwe słowa ,,
nic mi nie jest’’, zaraz po tym straciła przytomność.
~*~
Karetka
przyjechała po piętnastu minutach. Roztrzęsiona obserwowałam, jak sanitariusze
zabierają jasnowłosą z przyciasnej kabiny i kładą na nosze, aby następnie
zanieść ją do karetki pogotowia, gdzie zostanie przewieziona do najbliższego
szpitala… miałam nadzieję, że nie było jeszcze za późno.
- Jeśli czujesz się na siłach mogę zwolnić cię do domu – usłyszałam za
plecami charakterystyczny głos dyrektora Stevena.
Odwróciłam się machinalnie i powoli pokręciłam głową. Stałam oparta o drzwi sekretariatu z kubkiem
wody w dłoni.
- Nie, jest w porządku, pójdę na salę gimnastyczną– wzruszyłam
delikatnie drżącymi ramionami i uniosłam nieznacznie kąciku ust ku górze.
Nie wyobrażałam sobie teraz powrotu do pustego domu, nie w tym stanie,
nie po tym, co zobaczyłam.
Nadal byłam roztrzęsiona, kręciło mi się w głowie i nie mogłam
opanować drżenia dolnej wargi. Nieustannie wodziłam wzrokiem po ścianach
korytarza nie potrafiąc opanować rozbieganego spojrzenia. Byłam w szoku i to, co się wydarzyło nie do
końca docierało do mojej zamglonej świadomości.
- Kiepsko wyglądasz, jesteś zupełnie blada – stwierdził po krótkiej
chwili ciszy – Może powinnaś pójść do pielęgniarki? – zaproponował ostrożnie
- Nie, nic mi nie jest – stwierdziłam odrobinę głośniej, niż planowałam
zgniatając dłonią plastikowy kubeczek, który wcześniej opróżniłam.
- Cóż… - dyskretnie zmierzył mnie wzrokiem, po czym uśmiechnął się
przyjaźnie – jeśli wolisz tu zostać nie będę cię zmuszał do zmiany zdania,
zanim jednak udasz się na sale gimnastyczną zaczep o gabinet pani psycholog,
myślę, że pomoże ci uporać się z tym, co się wydarzyło.
Odwzajemniłam jego na pozór miły uśmiech i przytaknęłam, na znak, że
zrozumiałam. Zaraz po tym ruszyłam przed
siebie zarzucając plecak na ramie.
Pchnęłam masywne drzwi sali sportowej dyskretnie wkradając się do
środka. Przystanęłam na chwilę u szczytu trybun rozglądając się za wolnym
miejscem. Po kilku minutach udało mi się
wypatrzeć wolne siedzenie po samym środku trybun, szósty rząd od góry, piąte
krzesło od lewej. Wolnym krokiem
zaczęłam przepychać się w stronę wolnego miejsca nie zważając, na kąśliwe uwagi
i podirytowane komentarze. Kiedy już
znalazłam się u celu odetchnęłam z niemałą ulgą opierając się o oparcie
krzesła.
Doskonale pamiętałam, że po drodze na salę gimnastyczną miałam trafić
do gabinetu psychologa, jednak zrezygnowałam z tego feralnego pomysłu, uznając,
że ujdzie mi to na sucho.
Przełknęłam głośno ślinę rzucając okiem na wynik. Nie byłam do końca
pewna, po co tak właściwie tu przyszłam. Niewątpliwie nie po to, by śledzić
przebieg meczu i emocjonować się nim w równym stopniu, co reszta szkoły.
Nie do końca potrafiłam się do tego przyznać przed samą sobą, jednak
nie uległo wątpliwości, że przyszłam tu po to, by zagłuszyć potok myśli, który
tak natarczywie chciał przedrzeć się, przez wypracowany przeze mój umysł system
obronny. Starałam się nie myśleć o tym, co wydarzyło się kilka minut temu,
wiedziałam, że nie uda mi się wymazać z pamięci obrazów, które zaszyły się w
najmroczniejszych zakamarkach mojej podświadomości. Obrazy te już do końca
życia miał nękać mnie niczym nocna mara, najgorszy, najmroczniejszy koszmar,
odbierający oddech i możliwość trzeźwego myślenia. Właśnie on, już na zawsze
miał zatruwać mi życie, ukazując się przed oczami w najbardziej krytycznych
monetach mojego życia…
- Rany, wyglądasz jak trup – Savannah wytrzeszczyła zabawnie oczy i
wysunęła dłoń w moją stronę, by położyć ją na
moim czole – Co się stało? – spytała piskliwym głosem marszcząc przy tym brwi.
- Nic – pokręciłam gwałtownie głową trzepiąc przy tym burzą loków.
Dopiero teraz dotarło do mnie, po co tak naprawdę tu przyszłam. Nie
mogłam pozwolić, by umysł zastraszał mnie obrazami minionych wydarzeń. Nie mogłam pozwolić, by myśl o jasnowłosej
dziewczynie dotarła do mojego umysłu, nie mogłam pozwolić, by do mojej
świadomości w pełni dotarło, że to, co widziałam zdarzyło się naprawdę… nie
mogłam zostać sama, ani na sekundę.
Usłyszałam, jak Savannah cicho wzdycha i wychyla się lekko, aby na
mnie spojrzeć. Zmrużyłam na chwile oczy dziękując w duchu, że los chciał, bym
usiadła akurat koło niej.
- Przepraszam – wyrzuciła z siebie pośpiesznie i uśmiechnęła się
szczerze – Naprawdę… - dodała po chwili.
Odwzajemniłam jej uśmiech momentalnie orientując się, co ma na myśli.
Niedawno zaciągnęła mnie na jedną z hucznych imprez, na której
totalnie się upiła, przez co powiedziała mi kilka niemiłych słów. Przez tą
kłótnie nie odzywałyśmy się do siebie przez dobre kilka tygodni.
- W porządku – wzruszyłam beznamiętnie ramionami – Nic wielkiego się
nie stało – uśmiechnęłam się niewinnie rzucając okiem na boisko.
- Zaraz – mruknęłam podejrzanie i uniosłam prawą brew ku górze – Czy
to Justin biegnie właśnie koło Ryana? – zapytałam zaskoczona nieświadomie
pokazując palcem w stronę boiska.
- Emmm – Sav spojrzała w ich stronę i przytaknęła – Tak, dlaczego
pytasz ?
Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym wzruszyłam delikatnie drobnymi
ramionami.
- Bez powodu.
Rozluźniłam spięte mięśnie, śledząc wzrokiem dalsze losy meczu.
Próbowałam się odprężyć, ale za każdym
razem, gdy mi się udawało cała sala wybuchała głośnym krzykiem, ciesząc się z
nowo zdobytych punktów, przez co podskakiwałam jak oparzona omal nie demolując
przy tym krzesełka, na którym siedziałam, co za każdym razem doprowadzało
Savannah do niekontrolowanego ataku śmiechu.
~*~
- Naprawdę
byłeś cudowny – Sav w ciągu ostatniej minuty po raz sześćdziesiąty siódmy
wyszczebiotała te słowa do ucha Ryana z lukrowanym uśmiechem na ustach.
Ich wargi
złączyły się w obrzydliwym pocałunku, przez co musiałam odwrócić wzrok w drugą stronę,
żeby przypadkiem nie puścić pawia.
Ugh, nie
wcale nie zachowywałam się jak pięcioletnie dziecko obrzydzone pocałunkiem ,,
dorosłych’’ ,po prostu w niektórych momentach moje oczy nie były odporne na
takie widoki.
Wywróciłam
teatralnie oczami, po czym pochwyciłam spojrzenie przyjaciółki chichoczącej z
faktu, że nie śmie zerknąć w ich stronę… mogłaby dać już sobie spokój.
- Idziemy? –
spytałam zirytowana szurając butem o chodnik.
Rozumiem, że
nasza szkoła pierwszy raz w historii wygrała mecz koszykówki, a jej chłopak był
jednym zawodników, który się do tego przyczynił, ale bez przesady, ile można mu
gratulować i chwalić jego postępki ? Ja
ograniczyłam się do jednej, krótkiej pochwały i zwięzłego, treściwego słowa ,,
gratulacje’’.
Po piętnastu
minutach tego irytującego obściskiwania się Sav dała chłopakowi spokój i
poczłapała w moją stronę ,zawiedziona, że spotkają się dopiero za trzy godziny, na
domówce organizowanej przez jego przyjaciela.
Westchnęłam
zirytowana jej powolnymi ruchami. Wprawdzie nigdzie mi się nie śpieszyło, ale
jej żółwie tępo czasami doprowadzało mnie do szału.
- Jeju, już
idę, nie wściekaj się – burknęła widząc moją minę, na co uśmiechnęłam się
mimowolnie.
Od dłuższego
czasu nie wracałyśmy razem do domu. Zwykle nigdy nam się to nie zdążało, ale w
związku z ostatnią kłótnią trochę się zmieniło.
Droga powrotna na ogół zajmowała nam jakieś
piętnaście minut. Biorąc pod uwagę nasze dzisiejsze tępo w domu mogłybyśmy
pojawić się najwcześniej za godzinę. Sporo rozmawiałyśmy… właściwie to ona
mówiła, ja słuchałam, upierając się, że u mnie nie działo się nic ciekawego.
Zatrzymałyśmy
się na rozdrożu i tarasując chodnik zaczęłyśmy gadać o idiotycznych, drobnych
sprawach, które przytrafiły nam się w ostatnim tygodniu, a kiedy wreszcie się pożegnałyśmy
i każda z nas ruszyła w przeciwną stronę uświadomiłam sobie, że nie napomknęłam
jej ani jednym słowem o Justinie… po prostu nie wiedziałam jak to zrobić.
~*~
Z głośnym
hukiem zamknęłam za sobą drzwi wejściowe i momentalnie przeklęłam się w duchu
za ten feralny nawyk. Ściągnęłam z ramion plecak i rzuciłam nim w kąt
przedpokoju.
- Mamo ? – krzyknęłam
donośnie ruszając w stronę kuchni – Jestem już w domu ! – wrzasnęłam do ściany
przed sobą, po czym skręciłam w prawo, aby otworzyć drzwi do kuchni.
W
pomieszczeniu rozniósł się zapach ciepłej zupy pomidorowej, co oznaczało, że
moja rodzicielka musiała być już w domu. Wycofałam się do tyłu, aby sprawdzić
resztę domu. Po przeszukaniu łazienki i salonu ruszyłam schodami na górę, aby
sprawdzić inne pokoje, ale nikogo tam nie zastałam oprócz mojej kotki Sheili
wygodnie chrapiącej na krawędzi łóżka.
Pewnie
musiała zostać dłużej w pracy – uspokoiłam samą siebie schodząc po schodach do
kuchni.
Uznałam, że
zjem obiad bez niej… a właściwie udam, że go jem.
Wyciągnęłam
z szafki głęboki talerz i nalałam do niego trochę zupy. Rozprowadziłam ją
równomiernie po białych ściankach, aby następnie całą zawartość wylać do muszli
klozetowej, a ubrudzony talerz włożyć do zmywarki.
Nie
głodziłam się, po prostu nie chciało mi się jeść, nie po tym, co się wydarzyło.
Chwyciłam w
dłoń szkolny plecak czując, jak skręca mi się żołądek. Przed oczami momentalnie
stanął mi obraz nieznajomej leżącej w kałuży krwi. Pośpiesznie zamknęłam oczy jednocześnie
zaciskając place w pięść , do tego stopnia, że pobielały mi kostki. Jęknęłam
przerażona chwytając się dłońmi za głowę.
Tak bardzo nie chciałam być teraz sama.
~*~
- Po prostu
mnie zostaw – wychrypiała niezrozumiale mrużąc oczy.
-
Słucham ? – spytałam zdezorientowana
kucając przy niej.
Przechyliła
głowę na bok z trudem łapiąc oddech. Zamrugała kilkakrotnie, starając się
utrzymać głowę w pionie.
-
Powiedziałam, żebyś mnie zostawiła, nic mi nie będzie – jej słowa przypominały
bardziej zirytowany syk, niż spójną wypowiedź kogoś, kto właśnie wykrwawia się
na śmierć.
Podciągnęłam
rękawy swojej bluzki sięgając dłonią po jej nadgarstek. Był lodowaty, co
sprawiło, że momentalnie przeszły mnie zimne dreszcze.
W jednej
chwili obraz przed oczami stał się zupełnie zamazany, przez co zamrugałam
kilkakrotnie. Miałam wrażenie, że teraz moje dłonie robią się potwornie lodowate…
zupełnie tak, jak skóra trupa.
Zakręciło mi
się w głowie i gdy, w pełni odzyskałam świadomość dostrzegłam na swoim
nadgarstku niewielką plamkę krwi. Zamrugałam z niedowierzaniem obserwując, że z
czasem robi jej się coraz więcej. Całe dłonie zalane były krwistą cieczą,
podczas, gdy ręce nieznajomej blondynki były zupełnie suche, naznaczone
gdzieniegdzie szkarłatnymi bliznami i… bezwładne.
- Co do cho…
- szepnęłam przerażona czując, że uchodzi ze mnie coraz więcej czerwonego
płynu.
- Spokojnie
– przerwała mi gwałtownie zaciskając boleśnie place wokół krwawiącego
nadgarstka. – Nic ci nie będzie –
wyszeptała pełna opanowania i uśmiechnęła się przekonująco.
Cicha
melodia rozbrzmiała w moich uszach… tak cicha, jakby dobiegała zza światów.
Zacisnęłam mocniej zmęczone powieki wciąż stąpając po jawie.
Dryń, dryń,
dryń… dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy i bardziej natarczywy.
Po jakieś
minucie dotarło do mnie, że nie śpię. Choć umysł nadal podsuwał mi obraz
zakrwawionych dłoni ( nie byłam pewna, czy moich, czy jasnowłosej) ciało
znajdowało się w ciemnym, chłodnym pokoju.
Chwilę
zajęło mi dojście do siebie, po przebudzeniu nie byłam do końca pewna, czy
wciąż śpię, czy naprawdę jestem u siebie w domu, leżę w ciepłym łóżku i czy
moja komórka naprawdę rozbrzmiewa głośną melodią po całym pomieszczeniu.
- Mamo ? –
jęknęłam przecierając zaspane oczy. Byłam jej cholernie wdzięczna, że wyciągnęła
mnie z tego potwornego snu.
- Faith ?! –
wrzasnęła do słuchawki – Faith Hope ! – powtórzyła jeszcze głośniej, przez co
musiałam odsunąć telefon od ucha – dlaczego nie odbierasz moich telefonów ?!
- Spałam –
mruknęłam zmęczona wywracając teatralnie oczami.
- Oh –
odparła zmieszana, przez co po drugiej stronie nastała chwilowa cisza –
Dzwonię, żeby powiedzieć, żebyś zjadła obiad sama, wrócę najwcześniej po
dziesiątej. Nie możemy tu sobie poradzić, potrzebują mnie – wyjaśniła łagodnie
ze słyszalnym zmieszaniem w głosie.
- Mhm, okej
– odparłam zawiedziona zdając sobie sprawę, że cały wieczór będę musiała
spędzić sama, walcząc z własnymi myślami i nieokrzesaną podświadomością podsuwającą mi
te chore obrazy.
- Poradzisz
sobie ? – spytała troskliwie z nutą obawy w głosie.
Nie mamo,
nie poradzę sobie, umieram ze strachu przed samą sobą, boję się, że własne
myśli zaraz pożrą mnie żywcem. Wracaj do domu, błagam Cię, wracaj do domu jak
najszybciej, nie chcę być teraz sama.
- Jasne –
odpowiedziałam pośpiesznie próbując uśmiechnąć się krzywo.
- Kocham cię
– pisnęła do słuchawki.
Usłyszałam
irytujący szmer przekładanych papierów, pewnie utknęła w biurze z masą
papierkowej roboty….
- Też cię
kocham – pożegnałam się próbując przekonać samą siebie, że uda mi się przeżyć
dzisiejszy wieczór i nie zwariować.
Odłożyłam
telefon na poduszkę dopiero teraz czując strużkę potu spływającą po mojej
skroni.
Spojrzałam
na swoje dłonie, drżące pod wpływem strachu. Całe moje ciało dygotało
rytmicznie, przez co zamrugałam zdezorientowana.
Wzięłam
głęboki wdech i wciąż nie mogąc opanować własnego ciała próbowałam na tyle, na ile było to możliwe oddzielić jawę, od tego, co wydarzyło się naprawdę.
~*~
Siedziałam
przy stole z kubkiem ciepłej herbaty, na którym kurczowa zacisnęłam sine palce.
Niewielkie naczynie poruszało się rytmicznie, pod wpływem drżenia moich ramion, co jakieś czas dźwięcznie postukując o drewniany blat.
Nie udało mi
się opanować drżenia. Próbowałam niejednokrotnie, co nie przyniosło żadnych
skutków, więc po prostu zrezygnowałam mając nadzieję, że samo przejdzie.
Nadal byłam
przerażona, co przejawiało się nie tylko fizycznie. Mój umysł wariował,
wszelkie funkcje obronne zawiodły przepuszczając do zakamarków mojej
podświadomości wspomnienia z dzisiejszego dnia.
Mój mózg nie funkcjonował jak należy, zainfekowany obrazem krwistej
cieszy podsuwał oczom niedorzeczne obrazy, kreując niewyobrażane historie.
Przez pół
godziny siedziałam w kuchni wpatrując się w niewidzialny punkt przed sobą. W porównaniu do wcześniejszego stanu
psychicznego było ze mną dużo lepiej. Udało mi się poukładać zlepek tragicznych
zdarzeń, odgrodzić je od chorego snu, który wciąż prześladował moją pamięć.
Nie chciałam,
żeby wzięto mnie za wariatkę… po prostu byłam w szoku.
Kiedy
wiedziona instynktem samozachowawczym szłam na sale gimnastyczną, tak naprawdę podświadomie
wiedziałam, po co tam idę… bałam się zostać sama choć na ułamek sekundy. Wśród
tłumu ludzi lepiej jest nadać tor swoim myślą, w samotności wymykają się spod
kontroli.
Gdy
potwornie niecierpliwiłam się na Savannah chcąc, aby wreszcie wróciła ze mną do
domu wewnątrz panikowałam, że moja silna wola mnie zawiedzie i za chwilę po raz
kolejny zobaczę przed sobą krwawiącą blondynkę. Wracając do domu celowo przedłużałam
rozmowę z przyjaciółką, wspominając o różnorodnych, nic nieznaczących
błahostkach.
Obawiałam
się, że zostanę wyrzucona na pastę własnych myśli… które zjedzą mnie żywcem.
Wiecie, co
jest tak okropnego we wszystkich wspomnieniach, które nieświadomie
przechowujemy w zakurzonych zakamarkach swojej podświadomości ? Fakt, że nigdy
nie będziemy w stanie się ich wyzbyć. Wspomnienia umierają razem z nami… tylko
śmierć może wyzwolić nas od tego, co zobaczyliśmy.
W głowie
rozbrzmiał mi głośny, przeraźliwy pisk… podskoczyłam przerażona parząc dłonie
gorącą herbatą , która wylała się z kubka. Zdezorientowana otworzyłam szeroko
oczy, jej zawartość właśnie ściekała na jasne kafelki.
Przez krótką
chwilę straciłam orientacje, nie będąc świadoma, gdzie się znajduję.
Dzwonek do
drzwi… odwróciłam głowę w tamtą stronę… to tylko dzwonek do drzwi.
Westchnęłam
w duchu wstając z krzesła. Otarłam mokre dłonie w znoszone jeansy i ignorując
ich pieczenie ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.
Nacisnęłam
pośpiesznie na metalową klamkę poprawiając zmierzwioną koszulkę. Kręciło mi się
w głowie, ale wmawiałam sobie, że to dlatego, że zbyt szybko wstałam z
krzesła. Ospale uniosłam głowę, napotykając
w wejściu parę czekoladowych oczu.
- Justin ? –
spytałam zaskoczona.
Chłopak był totalnie zalany.
~*~
Żeby zanudzić czytelnika do tego stopnia, też trzeba mieć talent, nieprawdaż ? W takim razie ja niezaprzeczalnie go posiadam. Eh, przepraszam, że rozdział wyszedł taki nudny, darujcie, jeśli doprowadziłam do tego, ze wasze powieki właśnie się zamykają. Przepraszam, przepraszam, przepraszam.