wtorek, 12 lutego 2013

Rozdział IV

Próbowałam przebrnąć, przez całą długość niekończącego się korytarza, usilnie, chwilami nawet zbyt bezczelnie przepychając się przez tłum podekscytowanych małp zmierzających prosto na mnie.
Lekcje skończyły się już pół godziny temu, ale mimo to nikt nie opuścił szkolnych murów. W związku z tym, że w nowym roku szkolnym czekała nas niemała zmiana, a mianowicie przybycie nowego dyrektora trochę potrwało zanim mężczyzna w pełni rozeznał się w funkcjonowaniu naszej szkoły.
W związku z tym, że nowy dyrektor sprawiał wrażenie dość konkretnego człowieka najpierw zajął się sprawami priorytetowymi, a mianowicie nauką. Facet bezczelnie wywrócił nasz plan zajęć do góry nogami, zwolnił większość nauczycieli zastępując ich nowymi, tym samym robiąc nam pranie mózgu.    
Trochę zajęło przyzwyczajenie się do nowego planu dnia i pogodzenie się z nieznanymi dotąd metodami dydaktycznymi przybyłych nauczycieli.  W każdym bądź razie mieliśmy już koniec grudnia, ostatni dzień przed przerwą świąteczną i nikt nie przejmował się faktem, że nowa nauczycielka od geografii jest nieźle stuknięta i często zdarza jej się zapominać wiele istotnych spraw, niekoniecznie na korzyść ucznia.  Właściwie w tym momencie nikt nie przejmował się nauką, bowiem umysły tych neandertalczyków zalała zupełnie inna, idiotyczna myśl, przemykająca teraz po głównym torze w koleinach ich umysłu. 
Ostatniego dnia przed ponad tygodniową przerwą w nauce dyrektor Steve był na tyle uprzejmy, że skrócił nasze lekcje o całe piętnaście minut, dodatkowo dał nam godzinę przerwy między meczem koszykówki, a końcem zajęć, aby każdy gorliwy kibic mógł się w pełni do niego przygotować, co tłumaczyło te wymalowane twarze i idiotyczne koszulki z logo naszej szkoły, które sprzedawali dzisiaj rano. 
Był to pierwszy mecz… chyba w historii naszej szkoły. Bez względu na to, jak głupio to brzmiało, dawna drużyna koszykówki nigdy nie zagrała żadnego meczu. Cóż, niezupełnie to pojmowałam, ale w tym momencie nie miałam czasu, aby takie błahostki zaprzątały mi głowę, podczas, gdy jakieś mięśniak mniemając chyba ,że jest postury drobnej Bety, która stała teraz z mojej prawej strony miażdżył moje wnętrzności, przez co nie mogłam oddychać.  Słowo daję, gdyby nie fakt, że tłum nagle się rozrzedził i udało mi się wydostać z tego śmiertelnego uścisku przywaliłabym mu w twarz, żeby się wreszcie zorientował, że zabija mnie swoim cielskiem.
 Zgrabnym ruchem prześlizgnęłam się między kolejną grupkom kibiców. Znajdowałam się teraz przy lewej ścianie, co oznaczało, że pozostało mi do przejścia jeszcze kilka kroków i znajdę się u celu.
Próbowałam dostać się do szkolnej biblioteki, chcąc wypożyczyć z niej jakąś dobrą książkę, która wypełniłaby nudne, zimowe wieczory.  Zupełnie wyleciało mi z głowy, że tegoroczne święta spędzę samotnie z matką.  Biorąc pod uwagę nasze ostatnie kłótnie ( już trudno było to nazwać sprzeczkami) wniosek nasuwał się sam… święta Bożego Narodzenia z pewnością nie będą zaopatrzone w cudowny, magiczny, rodzinny nastrój. 
   Potrzebowałam czegoś, co byłoby w stanie oderwać mnie od tej paskudnej codzienności, która powoli spychała mnie na krawędź wytrzymałości psychicznej. Musiałam, choć na kilka godzin zaspokoić umysł czymś miłym, spokojnym i odprężającym, a dobra lektura zawsze studziła mój rozjuszony temperament i pomagała się zrelaksować.  Dzięki książce umysł przenosił się do wyimaginowanego świata pozwalając, by ciało pozostało w tym realnym, pozorna sterta zapisanych kartek już nie jeden raz uratowała mi życie wyciągając zagubione myśli spod gruzowiska toksyn.
Kiedy już myślałam, że w spokoju i bez przeszkód uda mi się dotrzeć do tej cholernej biblioteki, bez zgrzytów wypożyczyć z niej jakąś książkę i poczłapać na salę sportową, aby obejrzeć ten nieszczęsny mecz i po jego zakończeniu wrócić do ciepłego domu, w spokoju ułożyć się na łóżku i mieć gdzieś ten cały popaprany świat zza zakrętu wylała się kolejna fala dzieciaków, która wycofała mnie w głąb korytarza, tym samym doprowadzając mnie do białej gorączki.
Musiałam przyznać, że w ostatnich dniach stałam się bardzo nerwowa, ale cholera… przecież w takim tempie nigdy tam nie dotrę!
 Doprawdy, nie mam pojęcia, jak to się stało, ale gdy zirytowana swoim brakiem postępów w dotarciu do czytelni na chwilę skupiłam uwagę na swoim nieszczęściu banda niewychowanych bałwanów wepchnęła mnie do szkolnej toalety.
 Miałam ochotę roznieść to pomieszczenie w drobny mak, albo najlepiej rzucić się na ten pieprzony tłum przelewający się teraz przez korytarz i nauczyć tych idiotów odrobinę kultury.  Najgorsze było to, że nie mogłam wybrać innej drogi, bowiem była tylko jedna, która prowadziła do miejsca, w którym tak bardzo chciałam się teraz znaleźć.
Szkołę zalała fala wrzasków i wesołych okrzyków.  Na korytarzu panował potworny hałas, wokół słychać było tylko strzępki pozlepianych rozmów, co jakiś czas, ktoś wykrzykiwał hasła mające na celu wesprzeć naszą drużynę. Zrobił się straszliwy harmider i nie byłam już jedyną osobom manipulowaną przez tłum uczniów.
Skrzyżowałam ręce na piersi i westchnęłam głęboko, by po chwili głośno zakląć i wsłuchać się w dźwięk swoich słów, które rozbrzmiały echem w szkolnej łazience.  
Oparłam się plecami o chłodne kafelki i spojrzałam w swoje lustrzane odbicie, za plecami wciąż widziałam przelewający się natłok uczniów, pragnących dostać się na salę gimnastyczną. Ospałym ruchem zamknęłam drzwi toalety uznając, że dzięki temu zyskam odrobinę więcej prywatności, czekając, aż moi nie ogarnięci koledzy znikną z korytarza i pozwolą mi dostać się do upragnionej biblioteki.
 Podeszłam do umywalki i odkręciłam zimną wodę. Wsunęłam dłonie pod jej strumień, po czym powoli opukałam twarz zimną cieczą czując, jak ochłodzi moje napięte mięśnie i koi roztrzęsione myśli.  Byłam potwornie zirytowana tak drobną błahostką, nie panowałam nad nerwami, co wzbudzało we mnie coraz większy, strach… strach przed samą sobą.
Nie potrafiłam wyjaśnić, tego, co działo się ze mną w ostatnich dniach. Targała mną odmienna, różnorodna huśtawka nastrojów, nad którą nie mogłam przejąć kontroli. Własne emocje wymykały mi się spod kontroli. Raz byłam cichą, zagubioną dziewczynką, nienawidzącą każdej cząstki, która składała się na jej osobę, za chwilę rozwścieczoną, zirytowaną nastolatką, która bała się samej siebie. Miałam wrażenie, że wariuję  a Bóg spycha mnie na krawędź własnych emocji tym samym pozwalając, bym postradała zmysły.
 Oparłam dłonie na krawędzi umywalki pozwalając by jej chłód pieścił moją skórę. Uniosłam głowę spoglądając w lustro. Przez chwilę obserwowałam drobne krople wody spływające po mojej twarzy.
Kim tak naprawdę byłam?
Z krótkiego transu wyrwał mnie cichy szloch. Momentalnie oprzytomniałam i gwałtownie odsunęłam się od umywalki, zupełnie tak, jakby jej szkło parzyło moją cienką skórę. Zamrugałam przestraszona wycierając mokre dłonie w materiał nowej bluzki. Odsunęłam się do tyłu rozważając, czy dźwięk, który przed chwilą usłyszałam był rzeczywisty, czy raczej podsunięty przez moją chorą wyobraźnię.
Po minucie nasłuchiwania uznałam jednak, że nie zwariowałam. W jednej z kabin, jak mniemałam gdzieś po prawej stronie dało się słyszeć cichy, nieznaczny szelest, zupełnie tak, jakby ktoś poruszał się bardzo cicho…a może raczej osuwał.
 Zagryzłam dolną wargę przekręcając głowę na bok. Nie ulegało wątpliwości, że nie byłam sama, pozostawało jednak pytanie, kim jest jak mniemam owa nieznajoma i dlaczego leży zamknięta w szkolnej toalecie ?
Poczułam jak przez moje ciało przechodzi, zimny, nieprzyjemny dreszcz. Wzdrygnęłam się.  W
głowie momentalnie zaczęły kotłować się czarne scenariusze podsuwające mi niedorzeczne obrazy.
- Hej – szepnęłam drżącym głosem i zrobiłam niewielki krok w stronę kabiny, w której znajdowała się nieznajoma – wszystko w porządku? – spytałam cicho wyciągając dłoń w stronę klamki.
Palce zastygły mi na jej zimnej, metalowej części. Przesunęłam je powoli ostatecznie kładąc dłoń na chłodnym drewnie. Zgięłam place, formując dłoń w pięść i delikatnie zastukałam w drzwi kabiny.  Kolejny brak odzewu, choć doskonale słyszałam, że ktoś w środku się poruszył.
- Słuchaj, chcę po prostu wiedzieć, czy nic ci nie jest, odezwij się choć słowem, a sobie pójdę -
zrobiłam nieznaczny krok w tył i cierpliwie czekałam, na choć jedno drobne słowo, na próżno.
Albo ktoś robił sobie ze mnie żarty, albo naprawdę dziewczynie zamkniętej w kabinie coś się stało.
Podirytowana bez chwili namysłu pociągnęłam za klamkę, tak gwałtownie, że niemal dostałam drzwiami prosto w twarz.
Oplotłam spojrzeniem przyciasną kabinę, momentalnie odrzuciło mnie do tyłu, a ciało zalała fala gorąca.  Zakręciło mi się w głowie, instynktownie  ułożyłam dłoń na czole i oparłam plecy o ścianę napotykając za sobą chłodne kafelki.
- o Boże – wyjąkałam zsuwając dłoń na usta tym samym je zakrywając.
Poczułam, że kolana uginają mi się pod ciężarem ciała, a dłonie zaczynają drżeć.
- o Boże – powtórzyłam oniemiała ze wzrokiem wbitym w przerażoną blondynkę.
Jeszcze raz, dla pewności omiotłam wzrokiem kabinę, w której znajdowała się dziewczyna.
Niegdyś śnieżnobiałe kafelki zdobiła teraz obślizgła, krwista ciecz sącząca się z dłoni jasnowłosej.  
Dziewczyna miała pogniecione ubranie, niemalże całe umoczone w krwi. Leżała między toaletą, a ścianką, do następnej kabiny z podkulonymi nogami, które ledwo mieściły się w pomieszczeniu.  Głowę oparła o ścianę, delikatnie podpierając się na łokciu zdrowej ręki, tak, aby nie stracić równowagi.  Patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek, z delikatnie rozchylonymi ustami.
Przez krótką chwile przyglądała mi się w przerażeniu, podczas, gdy ja z szeroko otwartymi oczami gapiłam się w kałużę krwi, w której leżała.
Zaraz po tym, gdy ją ujrzałam myślałam, że ktoś wyrządził jej to świństwo, a potem tak po prostu zostawił w tej zasranej toalecie, ale gdy przyjrzałam jej się dokładniej zauważyłam srebrzystą poświatę, gdzieś koło lewej dłoni. Przedmiot niemalże cały tonął w krwi i był ledwo dostrzegalny, jednak nie umknął mojej uwadze. Żyletka… niewątpliwie użyła do tego żyletki.
 Byłam tak przerażona, że kurczowo przywarłam plecami do ściany. Wielka gula utknęła mi w gardle, przełknęłam głośno ślinę biorąc głęboki oddech. Pokręciłam głową nie wiedząc, co mam zrobić.
- Boże – powtórzyłam po raz kolejny i zrobiłam krok w jej stronę.
Moje myśli toczyły ze sobą zażartą walkę. Próbowałam przekonać samą siebie, że nie mogę teraz stracić głowy, musiałam myśleć trzeźwo, aby udzielić jej pomocy bez względu na to, jak bardzo obrzydził mnie widok jasnowłosej po tym, jak próbowała podciąć sobie żyły.
Ponownie przełknęłam ślinę kucając przy blondynce.  Najostrożniej jak tylko mogłam uniosłam jej prawą dłoń, która wciąż krwawiła.
- Spokojnie – szepnęłam bardziej do siebie, niż do niej.
Zagryzłam dolną wargę czując na palcach lepką ciecz, o paskudnym, metalicznym zapachu.
Gorączkowo myślałam, jak jej pomóc, co zrobić, jak się zachować, aby nie wpaść w panikę.
Pośpiesznie rozdarłam materiał swojej bluzki i niezdarnie oplotłam go wokół nadgarstka nieznajomej, starając się nie zwracać przy tym uwagi, na zarówno świeże, jak i stare, zrośnięte rany po cięciach.
- Hej – szepnęłam przykładając zimną dłoń do jej policzka, dziewczyna delikatnie rozchyliła powieki – słyszysz mnie?
Byłam pewna, że czułam puls przykładając palce do jej nadgarstka, ale chciałam się upewnić, czy jest jeszcze świadoma.
- Spokojnie, zaraz przyjdzie pomoc - zapewniłam ją wysuwając telefon z tylniej kieszeni jeansów.
Wybrałam numer pogotowia nie spuszczając z niej wzroku.  W między czasie rozchyliła usta układając je w cztery treściwe słowa ,, nic mi nie jest’’, zaraz po tym straciła przytomność.

~*~
Karetka przyjechała po piętnastu minutach.  Roztrzęsiona obserwowałam, jak sanitariusze zabierają jasnowłosą z przyciasnej kabiny i kładą na nosze, aby następnie zanieść ją do karetki pogotowia, gdzie zostanie przewieziona do najbliższego szpitala… miałam nadzieję, że nie było jeszcze za późno.
- Jeśli czujesz się na siłach mogę zwolnić cię do domu – usłyszałam za plecami charakterystyczny głos dyrektora Stevena.
Odwróciłam się machinalnie i powoli pokręciłam głową.  Stałam oparta o drzwi sekretariatu z kubkiem wody w dłoni.
- Nie, jest w porządku, pójdę na salę gimnastyczną– wzruszyłam delikatnie drżącymi ramionami i uniosłam nieznacznie kąciku ust ku górze.
Nie wyobrażałam sobie teraz powrotu do pustego domu, nie w tym stanie, nie po tym, co zobaczyłam. 
Nadal byłam roztrzęsiona, kręciło mi się w głowie i nie mogłam opanować drżenia dolnej wargi. Nieustannie wodziłam wzrokiem po ścianach korytarza nie potrafiąc opanować rozbieganego spojrzenia.  Byłam w szoku i to, co się wydarzyło nie do końca docierało do mojej zamglonej świadomości.
- Kiepsko wyglądasz, jesteś zupełnie blada – stwierdził po krótkiej chwili ciszy – Może powinnaś pójść do pielęgniarki? – zaproponował ostrożnie
- Nie, nic mi nie jest – stwierdziłam odrobinę głośniej, niż planowałam zgniatając dłonią plastikowy kubeczek, który wcześniej opróżniłam.
- Cóż… - dyskretnie zmierzył mnie wzrokiem, po czym uśmiechnął się przyjaźnie – jeśli wolisz tu zostać nie będę cię zmuszał do zmiany zdania, zanim jednak udasz się na sale gimnastyczną zaczep o gabinet pani psycholog, myślę, że pomoże ci uporać się z tym, co się wydarzyło.
Odwzajemniłam jego na pozór miły uśmiech i przytaknęłam, na znak, że zrozumiałam.  Zaraz po tym ruszyłam przed siebie zarzucając plecak na ramie.
Pchnęłam masywne drzwi sali sportowej dyskretnie wkradając się do środka. Przystanęłam na chwilę u szczytu trybun rozglądając się za wolnym miejscem.  Po kilku minutach udało mi się wypatrzeć wolne siedzenie po samym środku trybun, szósty rząd od góry, piąte krzesło od lewej.   Wolnym krokiem zaczęłam przepychać się w stronę wolnego miejsca nie zważając, na kąśliwe uwagi i podirytowane komentarze.  Kiedy już znalazłam się u celu odetchnęłam z niemałą ulgą opierając się o oparcie krzesła.
Doskonale pamiętałam, że po drodze na salę gimnastyczną miałam trafić do gabinetu psychologa, jednak zrezygnowałam z tego feralnego pomysłu, uznając, że ujdzie mi to na sucho.
Przełknęłam głośno ślinę rzucając okiem na wynik. Nie byłam do końca pewna, po co tak właściwie tu przyszłam. Niewątpliwie nie po to, by śledzić przebieg meczu i emocjonować się nim w równym stopniu, co reszta szkoły.
Nie do końca potrafiłam się do tego przyznać przed samą sobą, jednak nie uległo wątpliwości, że przyszłam tu po to, by zagłuszyć potok myśli, który tak natarczywie chciał przedrzeć się, przez wypracowany przeze mój umysł system obronny. Starałam się nie myśleć o tym, co wydarzyło się kilka minut temu, wiedziałam, że nie uda mi się wymazać z pamięci obrazów, które zaszyły się w najmroczniejszych zakamarkach mojej podświadomości. Obrazy te już do końca życia miał nękać mnie niczym nocna mara, najgorszy, najmroczniejszy koszmar, odbierający oddech i możliwość trzeźwego myślenia. Właśnie on, już na zawsze miał zatruwać mi życie, ukazując się przed oczami w najbardziej krytycznych monetach mojego życia…
- Rany, wyglądasz jak trup – Savannah wytrzeszczyła zabawnie oczy i wysunęła dłoń  w moją stronę, by położyć ją na moim czole – Co się stało? – spytała piskliwym głosem marszcząc przy tym brwi.
- Nic – pokręciłam gwałtownie głową trzepiąc przy tym burzą loków.
Dopiero teraz dotarło do mnie, po co tak naprawdę tu przyszłam. Nie mogłam pozwolić, by umysł zastraszał mnie obrazami minionych wydarzeń.  Nie mogłam pozwolić, by myśl o jasnowłosej dziewczynie dotarła do mojego umysłu, nie mogłam pozwolić, by do mojej świadomości w pełni dotarło, że to, co widziałam zdarzyło się naprawdę… nie mogłam zostać sama, ani na sekundę.
Usłyszałam, jak Savannah cicho wzdycha i wychyla się lekko, aby na mnie spojrzeć. Zmrużyłam na chwile oczy dziękując w duchu, że los chciał, bym usiadła akurat koło niej.
- Przepraszam – wyrzuciła z siebie pośpiesznie i uśmiechnęła się szczerze – Naprawdę… - dodała po chwili.
Odwzajemniłam jej uśmiech momentalnie orientując się, co ma na myśli.
Niedawno zaciągnęła mnie na jedną z hucznych imprez, na której totalnie się upiła, przez co powiedziała mi kilka niemiłych słów. Przez tą kłótnie nie odzywałyśmy się do siebie przez dobre kilka tygodni.
- W porządku – wzruszyłam beznamiętnie ramionami – Nic wielkiego się nie stało – uśmiechnęłam się niewinnie rzucając okiem na boisko.
- Zaraz – mruknęłam podejrzanie i uniosłam prawą brew ku górze – Czy to Justin biegnie właśnie koło Ryana? – zapytałam zaskoczona nieświadomie pokazując palcem w stronę boiska.
- Emmm – Sav spojrzała w ich stronę i przytaknęła – Tak, dlaczego pytasz ?
Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym wzruszyłam delikatnie drobnymi ramionami.
- Bez powodu.
Rozluźniłam spięte mięśnie, śledząc wzrokiem dalsze losy meczu. Próbowałam się  odprężyć, ale za każdym razem, gdy mi się udawało cała sala wybuchała głośnym krzykiem, ciesząc się z nowo zdobytych punktów, przez co podskakiwałam jak oparzona omal nie demolując przy tym krzesełka, na którym siedziałam, co za każdym razem doprowadzało Savannah do niekontrolowanego ataku śmiechu.

~*~
- Naprawdę byłeś cudowny – Sav w ciągu ostatniej minuty po raz sześćdziesiąty siódmy wyszczebiotała te słowa do ucha Ryana z lukrowanym uśmiechem na ustach.
Ich wargi złączyły się w obrzydliwym pocałunku, przez co musiałam odwrócić wzrok w drugą stronę, żeby przypadkiem nie puścić pawia.
Ugh, nie wcale nie zachowywałam się jak pięcioletnie dziecko obrzydzone pocałunkiem ,, dorosłych’’ ,po prostu w niektórych momentach moje oczy nie były odporne na takie widoki.
Wywróciłam teatralnie oczami, po czym pochwyciłam spojrzenie przyjaciółki chichoczącej z faktu, że nie śmie zerknąć w ich stronę… mogłaby dać już sobie spokój.
- Idziemy? – spytałam zirytowana szurając butem o chodnik.
Rozumiem, że nasza szkoła pierwszy raz w historii wygrała mecz koszykówki, a jej chłopak był jednym zawodników, który się do tego przyczynił, ale bez przesady, ile można mu gratulować i chwalić jego postępki ?  Ja ograniczyłam się do jednej, krótkiej pochwały i zwięzłego, treściwego słowa ,, gratulacje’’.
Po piętnastu minutach tego irytującego obściskiwania się Sav dała chłopakowi spokój i poczłapała w moją stronę ,zawiedziona, że spotkają się dopiero za trzy godziny, na domówce organizowanej przez jego przyjaciela.
Westchnęłam zirytowana jej powolnymi ruchami. Wprawdzie nigdzie mi się nie śpieszyło, ale jej żółwie tępo czasami doprowadzało mnie do szału.
- Jeju, już idę, nie wściekaj się – burknęła widząc moją minę, na co uśmiechnęłam się mimowolnie.
Od dłuższego czasu nie wracałyśmy razem do domu. Zwykle nigdy nam się to nie zdążało, ale w związku z ostatnią kłótnią trochę się zmieniło.
 Droga powrotna na ogół zajmowała nam jakieś piętnaście minut. Biorąc pod uwagę nasze dzisiejsze tępo w domu mogłybyśmy pojawić się najwcześniej za godzinę. Sporo rozmawiałyśmy… właściwie to ona mówiła, ja słuchałam, upierając się, że u mnie nie działo się nic ciekawego.
Zatrzymałyśmy się na rozdrożu i tarasując chodnik zaczęłyśmy gadać o idiotycznych, drobnych sprawach, które przytrafiły nam się w ostatnim tygodniu, a kiedy wreszcie się pożegnałyśmy i każda z nas ruszyła w przeciwną stronę uświadomiłam sobie, że nie napomknęłam jej ani jednym słowem o Justinie… po prostu nie wiedziałam jak to zrobić.
~*~
Z głośnym hukiem zamknęłam za sobą drzwi wejściowe i momentalnie przeklęłam się w duchu za ten feralny nawyk. Ściągnęłam z ramion plecak i rzuciłam nim w kąt przedpokoju.
- Mamo ? – krzyknęłam donośnie ruszając w stronę kuchni – Jestem już w domu ! – wrzasnęłam do ściany przed sobą, po czym skręciłam w prawo, aby otworzyć drzwi do kuchni.
W pomieszczeniu rozniósł się zapach ciepłej zupy pomidorowej, co oznaczało, że moja rodzicielka musiała być już w domu. Wycofałam się do tyłu, aby sprawdzić resztę domu. Po przeszukaniu łazienki i salonu ruszyłam schodami na górę, aby sprawdzić inne pokoje, ale nikogo tam nie zastałam oprócz mojej kotki Sheili wygodnie chrapiącej na krawędzi łóżka.
Pewnie musiała zostać dłużej w pracy – uspokoiłam samą siebie schodząc po schodach do kuchni.
Uznałam, że zjem obiad bez niej… a właściwie udam, że go jem.  
Wyciągnęłam z szafki głęboki talerz i nalałam do niego trochę zupy. Rozprowadziłam ją równomiernie po białych ściankach, aby następnie całą zawartość wylać do muszli klozetowej, a ubrudzony talerz włożyć do zmywarki.
Nie głodziłam się, po prostu nie chciało mi się jeść, nie po tym, co się wydarzyło.
Chwyciłam w dłoń szkolny plecak czując, jak skręca mi się żołądek. Przed oczami momentalnie stanął mi obraz nieznajomej leżącej w kałuży krwi. Pośpiesznie zamknęłam oczy jednocześnie zaciskając place w pięść , do tego stopnia, że pobielały mi kostki. Jęknęłam przerażona chwytając się dłońmi za głowę.  Tak bardzo nie chciałam być teraz sama.
~*~
- Po prostu mnie zostaw – wychrypiała niezrozumiale mrużąc oczy.
- Słucham  ? – spytałam zdezorientowana kucając przy niej.
Przechyliła głowę na bok z trudem łapiąc oddech. Zamrugała kilkakrotnie, starając się utrzymać głowę w pionie.
- Powiedziałam, żebyś mnie zostawiła, nic mi nie będzie – jej słowa przypominały bardziej zirytowany syk, niż spójną wypowiedź kogoś, kto właśnie wykrwawia się na śmierć.
Podciągnęłam rękawy swojej bluzki sięgając dłonią po jej nadgarstek. Był lodowaty, co sprawiło, że momentalnie przeszły mnie zimne dreszcze.
W jednej chwili obraz przed oczami stał się zupełnie zamazany, przez co zamrugałam kilkakrotnie. Miałam wrażenie, że teraz moje dłonie robią się potwornie lodowate… zupełnie tak, jak skóra trupa.
Zakręciło mi się w głowie i gdy, w pełni odzyskałam świadomość dostrzegłam na swoim nadgarstku niewielką plamkę krwi. Zamrugałam z niedowierzaniem obserwując, że z czasem robi jej się coraz więcej. Całe dłonie zalane były krwistą cieczą, podczas, gdy ręce nieznajomej blondynki były zupełnie suche, naznaczone gdzieniegdzie szkarłatnymi bliznami i… bezwładne.
- Co do cho… - szepnęłam przerażona czując, że uchodzi ze mnie coraz więcej czerwonego płynu.
- Spokojnie – przerwała mi gwałtownie zaciskając boleśnie place wokół krwawiącego nadgarstka.  – Nic ci nie będzie – wyszeptała pełna opanowania i uśmiechnęła się przekonująco.
Cicha melodia rozbrzmiała w moich uszach… tak cicha, jakby dobiegała zza światów. Zacisnęłam mocniej zmęczone powieki wciąż stąpając po jawie.
Dryń, dryń, dryń… dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy i bardziej natarczywy.
Po jakieś minucie dotarło do mnie, że nie śpię. Choć umysł nadal podsuwał mi obraz zakrwawionych dłoni ( nie byłam pewna, czy moich, czy jasnowłosej) ciało znajdowało się w ciemnym, chłodnym pokoju.
Chwilę zajęło mi dojście do siebie, po przebudzeniu nie byłam do końca pewna, czy wciąż śpię, czy naprawdę jestem u siebie w domu, leżę w ciepłym łóżku i czy moja komórka naprawdę rozbrzmiewa głośną melodią po całym pomieszczeniu.
- Mamo ? – jęknęłam przecierając zaspane oczy. Byłam jej cholernie wdzięczna, że wyciągnęła mnie z tego potwornego snu.
- Faith ?! – wrzasnęła do słuchawki – Faith Hope ! – powtórzyła jeszcze głośniej, przez co musiałam odsunąć telefon od ucha – dlaczego nie odbierasz moich telefonów ?!
- Spałam – mruknęłam zmęczona wywracając teatralnie oczami.
- Oh – odparła zmieszana, przez co po drugiej stronie nastała chwilowa cisza – Dzwonię, żeby powiedzieć, żebyś zjadła obiad sama, wrócę najwcześniej po dziesiątej. Nie możemy tu sobie poradzić, potrzebują mnie – wyjaśniła łagodnie ze słyszalnym zmieszaniem w głosie.
- Mhm, okej – odparłam zawiedziona zdając sobie sprawę, że cały wieczór będę musiała spędzić sama, walcząc z własnymi myślami i nieokrzesaną podświadomością podsuwającą mi te chore obrazy.
- Poradzisz sobie ? – spytała troskliwie z nutą obawy w głosie.
Nie mamo, nie poradzę sobie, umieram ze strachu przed samą sobą, boję się, że własne myśli zaraz pożrą mnie żywcem. Wracaj do domu, błagam Cię, wracaj do domu jak najszybciej, nie chcę być teraz sama.
- Jasne – odpowiedziałam pośpiesznie próbując uśmiechnąć się krzywo.
- Kocham cię – pisnęła do słuchawki.
Usłyszałam irytujący szmer przekładanych papierów, pewnie utknęła w biurze z masą papierkowej roboty….
- Też cię kocham – pożegnałam się próbując przekonać samą siebie, że uda mi się przeżyć dzisiejszy wieczór i nie zwariować.
Odłożyłam telefon na poduszkę dopiero teraz czując strużkę potu spływającą po mojej skroni.
Spojrzałam na swoje dłonie, drżące pod wpływem strachu. Całe moje ciało dygotało rytmicznie, przez co zamrugałam zdezorientowana. 
Wzięłam głęboki wdech i wciąż nie mogąc opanować własnego ciała próbowałam na tyle, na ile było to możliwe oddzielić jawę, od tego, co wydarzyło się naprawdę.

~*~
Siedziałam przy stole z kubkiem ciepłej herbaty, na którym kurczowa zacisnęłam sine palce. Niewielkie naczynie poruszało się rytmicznie, pod wpływem drżenia moich ramion, co jakieś czas dźwięcznie postukując o drewniany blat.
Nie udało mi się opanować drżenia. Próbowałam niejednokrotnie, co nie przyniosło żadnych skutków, więc po prostu zrezygnowałam mając nadzieję, że samo przejdzie.
Nadal byłam przerażona, co przejawiało się nie tylko fizycznie. Mój umysł wariował, wszelkie funkcje obronne zawiodły przepuszczając do zakamarków mojej podświadomości wspomnienia z dzisiejszego dnia.  Mój mózg nie funkcjonował jak należy, zainfekowany obrazem krwistej cieszy podsuwał oczom niedorzeczne obrazy, kreując niewyobrażane historie.
Przez pół godziny siedziałam w kuchni wpatrując się w niewidzialny punkt przed sobą.  W porównaniu do wcześniejszego stanu psychicznego było ze mną dużo lepiej. Udało mi się poukładać zlepek tragicznych zdarzeń, odgrodzić je od chorego snu, który wciąż prześladował moją pamięć.
Nie chciałam, żeby wzięto mnie za wariatkę… po prostu byłam w szoku.
Kiedy wiedziona instynktem samozachowawczym szłam na sale gimnastyczną, tak naprawdę podświadomie wiedziałam, po co tam idę… bałam się zostać sama choć na ułamek sekundy. Wśród tłumu ludzi lepiej jest nadać tor swoim myślą, w samotności wymykają się spod kontroli.
Gdy potwornie niecierpliwiłam się na Savannah chcąc, aby wreszcie wróciła ze mną do domu wewnątrz panikowałam, że moja silna wola mnie zawiedzie i za chwilę po raz kolejny zobaczę przed sobą krwawiącą blondynkę. Wracając do domu celowo przedłużałam rozmowę z przyjaciółką, wspominając o różnorodnych, nic nieznaczących błahostkach. 
Obawiałam się, że zostanę wyrzucona na pastę własnych myśli… które zjedzą mnie żywcem.
Wiecie, co jest tak okropnego we wszystkich wspomnieniach, które nieświadomie przechowujemy w zakurzonych zakamarkach swojej podświadomości ? Fakt, że nigdy nie będziemy w stanie się ich wyzbyć. Wspomnienia umierają razem z nami… tylko śmierć może wyzwolić nas od tego, co zobaczyliśmy.
W głowie rozbrzmiał mi głośny, przeraźliwy pisk… podskoczyłam przerażona parząc dłonie gorącą herbatą , która wylała się z kubka. Zdezorientowana otworzyłam szeroko oczy, jej zawartość właśnie ściekała na jasne kafelki.
Przez krótką chwilę straciłam orientacje, nie będąc świadoma, gdzie się znajduję.
Dzwonek do drzwi… odwróciłam głowę w tamtą stronę… to tylko dzwonek do drzwi.
Westchnęłam w duchu wstając z krzesła. Otarłam mokre dłonie w znoszone jeansy i ignorując ich pieczenie ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.
Nacisnęłam pośpiesznie na metalową klamkę poprawiając zmierzwioną koszulkę. Kręciło mi się w głowie, ale wmawiałam sobie, że to dlatego, że zbyt szybko wstałam z krzesła.  Ospale uniosłam głowę, napotykając w wejściu parę czekoladowych oczu.
- Justin ? – spytałam zaskoczona.
  Chłopak był totalnie zalany.
~*~
Żeby zanudzić czytelnika do tego stopnia, też trzeba mieć talent, nieprawdaż ? W takim razie ja niezaprzeczalnie go posiadam. Eh, przepraszam, że rozdział wyszedł taki nudny, darujcie, jeśli doprowadziłam do tego, ze wasze powieki właśnie się zamykają. Przepraszam, przepraszam, przepraszam.