Przeciągnąłem się leniwie
lustrując spojrzeniem swój pokój. Pojedyncze części garderoby walały się po
podłodze, gdy wczoraj padając z nóg usilnie próbowałem je z siebie zedrzeć, aby
wreszcie wsunąć się pod ciepły materiał kołdry.
Był początek grudnia, noce
stawały się coraz chłodniejsze, a dni krótsze. Przemarznięte trawy, krzewy i
drzewa przykryła pierwsza, cienka warstwa białego puchu przypominając wszystkim
o zbliżających się świętach. Zimowa magia
unosiła się w powietrzu wraz ze spadającymi płatkami śniegu.
Leniwie zwlekłem się z łóżka
podchodząc do okna, w celu wpuszczenia do pomieszczenia odrobiny światła. Po
chwili zmrużyłem powieki dostrzegając na zewnątrz nową warstwę śniegu, która
swoją nieskazitelną bielą poraziła moje tęczówki.
Przetarłem dłonią oczy, po czym
odruchowo przejechałem koniuszkami palców po potarganej czuprynie
przypominającej teraz stos siana na czubku mojej głowy.
Był piękny
sobotni poranek, który najchętniej bym przespał, zarówno ze znużenia, jak i
zmęczenia, które wdawało mi się we znaki po wczorajszej hucznej imprezie.
Rzuciłem
stęsknione spojrzenie na rozkopane łóżko, po czym przeniosłem wzrok na zegarek
znajdujący na szafce obok. Jego
wskazówki pokazywały dokładnie ósmą rano, co oznaczało, że przespałem zaledwie
cztery godziny.
Westchnąłem
zrezygnowany. Byłem pewien, że nie uda mi się ponownie zasnąć, więc nawet nie
rozważałem możliwości ponownego zakopania się w ciepłej kołdrze. Zamiast tego
wsunąłem na nogi ciepły dres narzuciłem na siebie luźną białą koszulkę i wolnym
krokiem wyszedłem z pokoju kierując się w stronę łazienki.
Zimne powietrze
momentalnie uderzyło w moje nagie ręce zważywszy na fakt, że założyłem jedynie
koszulkę z krótkim rękawkiem. Temperatura w całym domu niemiłosiernie spadła,
przez co panował w nim niemalże ziąb. Pocierając dłonią o dłoń poczłapałem w
stronę pierwszego grzejnika przykładając do niego rękę.
- Szlag –
burknąłem pod nosem ponownie mierzwiąc swoje włosy.
Przez kilka
minut stałem w bezruchu wpatrując się w grzejnik zimny jak lód.
Pewnie znowu jakiś
pieprzony ,,fachowiec’’ spaprał robotę i przez kolejny tydzień nasze małe,
skromne mieszkanko nie będzie ogrzewane. Kolejny niepożądany problem zwalił się
nam na głowę, a przecież i bez tego mieliśmy ich wystarczająco.
Mieszkanie było
małe i wymagało remontu zważywszy na fakt, że przed nami urzędowała tu para pijaków,
która nie przejmowała się zupełni niczym, z wyjątkiem kolejnej dostawy trunku.
Ponadto meble, które udało się załatwić mojej mamie miały już swoje lata. W
wersalce popsuły się sprężyny, przez co za każdym razem, gdy ktoś na niej
usiadł zapadała się do tego stopnia, że ponownie wstanie z niej sprawiało
niemałą trudność. Palniki w kuchence często cię przepalały, okna były
nieszczelne, a drzwi wejściowych nie można było domknąć. Na dodatek, co jakiś
czas psuły się grzejniki uniemożliwiając dopływ ciepła do i tak zrujnowanego
już mieszkania.
Wiedziałem, że matka
robi wszystko, aby ogarnąć jakoś ten cały chaos .Stawała na głowie, aby żyło
nam się lepiej, przez co widywaliśmy się jedynie na kolacji, którą zwykliśmy
jeść o późnej porze, zważywszy na fakt, że dopiero wtedy kończyła pracę u
państwa Wotsonów, gdzie opiekowała się trzy-letnimi bliźniaczkami. Jednak
opieka nad dziećmi nie była jej jedyną pracą, bowiem chwytała się niemalże
wszystkiego, co przynosiło jakiekolwiek pieniądze. W tygodniu opiekowała się
dziećmi kilkorga rodzin, w weekendy sprzątała mieszkania.
Ostatnio coraz bardziej mi jej
brakowało. Z biegiem czasu zacząłem zwalać winę na zbliżające się święta i tą
całą magiczną, rodzinną atmosferę unoszącą się niemalże na każdym kroku. Codziennie
widywałem dzieci z matkami spacerujące ulicami Stratford
robiące świąteczne zakupy w rodzinnym gronie, rozpieszczające dzieci drobnymi
upominkami, ściskające swoje pociechy, częstujące bliskich pięknem swojego
uśmiechu. Nie, tutaj wcale nie chodziło o
świąteczne podarunki, stos słodkich łakoci, najnowszy tablet czy iphod. Nie
potrzebowałem dóbr materialnych, ostatecznie nie one nas uszczęśliwiają i byłem
pewien, że nowa elektroniczna zabawka nie będzie wstanie wywołać równie
szczerego i niezapomnianego uśmiechu, co widok wypoczętej i zadowolonej rodzicielki,
bo przecież, kiedy ostatnio widziałem jej uśmiech ? W wieku siedmiu lat, gdy
sam ucieszyłem się na widok nowej akustycznej gitary ?
Starałem się jej pomóc, wyręczałem
ją z drobnych obowiązków, pomagałem w sprzątaniu mieszkania, nauczyłem się
nawet gotować, choć moje prowizoryczne, nie zawsze jadalne obiady nawet w
najmniejszym stopniu nie dorównywały daniom mojej rodzicielki.
Został mi zaledwie rok do
ukończenia pełnoletniości i miałem nadzieję, że uda mi się nas jakoś wyciągnąć
z finansowego dołka tym samym ściągając pełen ciężar odpowiedzialności z barków
przepracowanej matki.
Ziewnąłem szeroko ignorując
lodowate grzejniki. Zaspany poczłapałem w stronę łazienki licząc, na to, że
orzeźwiający prysznic będzie w stanie mnie dobudzić.
Pół godziny później na nowo
utknąłem przy lodowatym grzejniku. Wykąpany, po zjedzonym śniadaniu nie miałem pojęcia,
co ze sobą począć, zważywszy na fakt, że dłuższe pozostanie w mieszkaniu
groziło totalnym zamarznięciem. Nie
zastanawiając się długo zabrałem gitarę opartą o ścianę w przedpokoju i
wyszedłem z domu kierując się w stronę teatru, gdzie zwykłem przesiadywać
chroniąc się przez samotnymi, zimowymi dniami podsuwającymi zagubionym duszom
straszliwe obrazy.
Na zewnątrz przywitały mnie
tańczące śnieżno-białe płatki śniegu, które lądowały na mojej przechodzonej
kurtce momentalnie na niej topniejąc. Zimne orzeźwiające powietrze, które ze
świstem wdychałem do spragnionych świeżego tlenu płuc rozbudziło śpiący jeszcze
umysł tym samym przywracając mi dobry nastrój.
Pogwizdując wesoło dotarłem
przed ogromny, imponujący budynek teatru. Mimo iż temperatura na zewnątrz
wynosiła sporo poniżej zera nie czułem zimna, ani przeszywającego mroźnego
wiatru. Świadomość, że za kilka minut podobnie jak każdego weekendowego poranka
usiądę na kamiennych schodach wiodących do ciepłego, przytulnego budynku,
chwycę gitarę w dłoń i pozwolę, by słodka toń jej dźwięku w akompaniamencie
mojego głosu rozniosła się głośnych echem po całej zatłoczonej ulicy zdawała
się miażdżyć na głowę wszelkie rozterki, problemy czy podły nastrój. Teraz
byłem tylko ja, muzyka i ludzie, z którymi chciałem się nią podzielić. Tylko
to… słodka wolność.
Cichy dźwięk gitary rozniósł się
echem w moich uszach. Zagrałem kilka wstępnych akordów, zmrużyłem powieki i
wyśpiewałem pierwsze słowa świątecznej piosenki.
Kilka osób ze świątecznymi
zakupami przystanęło na krótką chwilę, by rzucić okiem, co się dzieje i po
chwili ruszyć dalej.
Jeszcze raz oplotłem spojrzeniem
okolicę. Zakodowałem w pamięci drobniutkie płatki śniegu tańczące na wietrze
niczym tłum czuwających aniołów. Kilka dziewczynek kręcących się w kółko z
szeroko otwartymi ustami i wysuniętymi językami usilnie próbujące złapać, choć
jeden, niepowtarzalny płatek śniegu.
Obserwując przechodniów wciąż
brzękałem na gitarze cichą melodię podśpiewując pod nosem słowa w jej rytm. W
końcu wydobyłem z siebie pierwszy dźwięk mający zwiastować wstęp do nowopowstałej
melodii.
Słowa wydobywające się z moich
ust unosiły się echem po całej ulicy zmuszając mieszkańców pobliskich bloków do
choćby chwilowego wyjrzenia przez okna swoich mieszkań. Odrobinę spięty i
skołowany tłumem ludzi, który w ułamku sekund zebrał się wokół schodów
wpatrywałem się wprost przed siebie starając się nie ściszać głosu tym samym
mając nadzieję, że dotrze on do najmniejszych zakątków najdłuższej ulicy mojego
małego miasta. Chciałem, żeby słowa niedawno napisanej przeze mnie piosenki
rozświetliły ten mroźny, zimowy dzień nawet najbardziej zagubionej, czy
najmroczniejszej duszyczce dając jej nadzieję na lepsze jutro. Bo przecież po
to jest muzyka… ma dawać nadzieję.
Kilka osób wysunęło z kieszeni
swoje telefony komórkowe włączając nagrywanie. Zesztywniałem odrobinę, co nie
wybiło mnie z rytmu, melodia wciąż płynęła wzdłuż ulicy przyciągając coraz to
więcej zaciekawionych par oczu.
Odrobinę zmieszany, nie
niezupełnie pewny siebie. Z zagubionym, rozbieganym spojrzeniem wiodącym, co
chwila po innych twarzach. Starający się śpiewać głośno i pewnie, próbujący dać
ludziom wiarę i nadzieję. Obcy, niezdecydowany, proszący o pomoc, pewny tego,
co kocha. Przekonany, że muzyka mnie wyzwoli… takie właśnie musiałem sprawiać
wrażenie.
Upiłem łyk wody z butelki
stojącej obok mnie. Brzęk monet wrzucanych do pokrowca po gitarze zawdzięczał z
mojej prawej strony, więc momentalnie odwróciłem tam głowę i kładąc plastikową
butelkę z powrotem na jej miejsce posłałem szeroki i szczery uśmiech w stronę
kobiety z małą uroczą blondyneczką na rękach, nieznajoma momentalnie go odwzajemniła
i życząc mi wesołych świąt zniknęła za rogiem pobliskiego sklepu.
Gwar i szum rozmów wokół mnie stawał
się coraz głośniejszy, więc na nowo zacząłem pobrzękiwać na gitarze kolejne
akordy . Coraz więcej ludzi przystawało przy schodach, aby nasycić uszy kojącą
symfonią dźwięków. Było ich tak wiele, że niemal nie widziałem już pobliskiej
ulicy znajdującej się zaledwie kilka metrów od teatru, ani przejeżdżających
samochodów.
Zmarzniętymi i zaczerwionymi
dłońmi od zimna i mrozu powoli i w skupieniu zacząłem wybijać nowe akordy
układające się w kojącą spokojną melodię. Swoje zatroskane i zarazem pełne
skupienia spojrzenie wbiłem prosto przed siebie, w śnieżnobiałą zaspę
lustrując, jak kolejne drobne płatki wirujące z gracją na chłodnym wietrze
lądują na grubej warstwie śniegu.
~*~
Mrużąc zmęczone powieki potarłem
przemarzniętymi dłońmi o siebie, aby choć odrobinę je rozgrzać, po czym
chwyciłem gitarę i wcisnąłem obie dłonie, w najgłębsze zakamarki swoich
kieszeni mając nadzieję, że przyniesie to jakieś skutki.
Uliczne latanie powoli się
zapalały zważywszy na fakt, że słońce chyliło się ku zachodowi jednocześnie rażąc
moje ciemne, czułe na światło tęczówki, gdy przechodziłem przez zasypaną
śniegiem jezdnię. Tuż przede mną rozpościerała się ognista smuga światła
nadająca kolejnemu, pozornie zwyczajnemu zimowemu zachodowi słońca nostalgiczny
klimat. Ciemne pozostałości niegdyś
białych obłoków mieszały się teraz z czerwono-pomarańczowym niebem sprawiając
wrażenie czerwonych języków ognia wiszących nad ludzkimi głowami.
Tłok w środku miasta
zdecydowanie zmalał ograniczając się jedynie do pojedynczych przechodniów
śpieszących do domu po ciężkim, jak mniemałem nadgodzinnym dniu pracy. Nie
widziałem już matek z dziećmi ani drobnych brzdąców śpieszących środkiem
chodnika za upragnionym, maleńkim płatkiem śniegu.
Błogi, zachłanny mrok ogarnął
ulice rodzinnego miasta jednocześnie przytłaczając nim wszelkich przechodniów.
Temperatura zdawała się spaść poniżej zera dwukrotnie więcej niż rano, gdy
wychodziłem z domu, więc teraz szedłem ulicą z całych sił starając się
zatuszować drżenie ciała i głośne szczękanie zębami.
Zima była piękną porą roku,
miała w sobie mnóstwo rodzinnej magii, nostalgię, pomimo chłodu przekazywała
ludziom iskrę pozytywnej energii, odrobinę uśmiechu i szczęścia, jednak przede
wszystkim łączyła bliźnich. Pozwalała, by, choć jeden, jedyny dzień w roku wypełniony
był miliardem dobrych, kochających serc, napełnionych miłością i dobrodusznością.
To właśnie w święta miłość górowała nad nienawiścią, konfliktami i frustracją.
Jeden dzień… jeden jedyny dzień, gdy przebaczenie zdawało się być rzeczą
naturalną, niemalże nic niekosztującą podarowaną drugiej osobie.
Naciągnąłem na głowę kaptur
kurtki czując, że porywisty wiatr przedziera się przez cienki materiał kurtki
przeszywając dreszczem całe moje ciało. Wziąłem głęboki wdech, czując jak mroźne
powietrze kąsa moje gardło. Co jakiś
czas obserwowałem smugi powietrze wydobywające się z moich ust przy każdym
kolejnym wydechu.
Wiedziałem, że jest
już późno, a temperatura mieście szczególnie wieczorami niemiłosiernie spada,
więc sam byłem sobie winien. Miałem wrażenie, że drętwieję na całym ciele i na
nic ma się pozornie ciepła kurtka, mająca za zadanie chronić mnie przed tak
silnymi mrozami. Przed teatrem planowałem zostać zaledwie kilka godzin i wrócić
przed obiadem, a następnie znaleźć sobie coś pożytecznego do roboty, zamiast
przesiadywać bezczynnie przed telewizorem. Jednak granie pochłonęło mnie do
tego stopnia, że zupełnie straciłem rachubę czasu, ocknąłem się dopiero, gdy
zorientowałem się, że niebawem zapadnie zmrok, a ludzie, dla których gram
zupełnie znikną z kanadyjskich ulic szukając schronienia przed zimnem, samotnością
i opuszczeniem w ciepłych domach.
Koło hali
sportowej, w której zwykłem grać z chłopakami w kosza skręciłem w lewo, aby
następnie ruszyć wzdłuż długim chodnikiem wiodącym na pobliskie osiedle. Na całe
szczęście zostało mi zaledwie kilka
minut drogi, aby wreszcie dostać się do domu.
~*~
Światło chyba
jedynej latarni na tej ulicy, co jakiś czas przygasało, aby po kilku sekundach rozbłysnąć
na nowo, więc widoczność była znikoma. Znajdowałem
się zaledwie kilka kroków od bloku słysząc pod stopami przyjemne chrupanie
ubitego śniegu. Gdy wreszcie znalazłem
się przed drzwiami od klatki schodowej i powoli wysunąłem dłoń w stronę klamki,
aby wreszcie wdrapać się do swojego mieszkania ktoś gwałtownie i niespodziewanie
pchnął drzwi z drugiej strony niemalże taranując mnie swoim drobnym ciałkiem.
Odskoczyłem odruchowo wysuwając ręce przed siebie, aby w razie, czego
podtrzymać nieznajomą, która najwyraźniej schodziła po schodach w egipskich ciemnościach
nie kwapiąc się by choćby zapalić światło.
- Faith ? –
spytałem zaskoczony nachylając się odrobinę, bo przestarzała latarnia na nowo oświeciła
ulicę dając znikomą poświatę na twarz ciemnowłosej.
- Oh, Justin-
szepnęła zaskoczona zachrypniętym głosem, niemalże niedosłyszalnym dla moich
uszu, zważywszy na fakt, że brzmiała, jakby zupełnie brakowało jej sił.
- Stało się coś ?
– uniosłem brwi odruchowo pocierając dłonią jej ramię.
Wiedziałem, że
jest zimno, ale dziewczyna dosłownie dygotała na całym ciele nawet nie starając
się tego ukryć.
- Nie –odparła
krótko kręcąc przecząco głową wprawiając przy tym w ruch swoje długie loki spływające
po ramionach – Chciałam tylko zwrócić ci bluzę – uniosła do góry ciemny
materiał, po czym niemalże niezauważalnie uniosła kąciki ust ku górze.
Przypuszczałem, że chciała zmusić się do uśmiechu, ale wyszedł z tego raczej niewyraźny
grymas.
- Mhm, w
porządku, dzięki – uśmiechnąłem się delikatnie i wziąłem od dziewczyny bluzę ,
którą wysuniętą ku mnie.
Kiedy kilka dni
temu odwoziłem ją ze wspólnej imprezy nie mogłem znieść widoku jej dygocących,
kruchych ramion, więc oddałem jej swoją bluzę. Szczerze mówiąc zupełnie o niej
zapomniałem i nie spodziewałem się tej nagłej, niezapowiedzianej wizyty.
- Wejdziesz ?
Jest zimno… - powędrowałem spojrzeniem w stronę drzwi do bloku, po czym
posłałem Faith pytająco spojrzenie. Przez kilka minut cierpliwie czekałem na
odpowiedź.
Ciemnooka
momentalnie spuściła wzrok i delikatnie marszcząc nos kopnęła nogą w zbity,
twardy śnieg pokrywający teraz każdy chodnik. Skrzywiła się z niesmakiem czując, że pokrywa
zdobiąca nawierzchnię nie jest wcale tak delikatna i krucha, jak mogłoby się
wydawać, zważywszy na fakt, że spadające płatki śniegu skutecznie ją
zakamuflowały.
Zaśmiałem się
mimowolnie jednocześnie posyłając rozbawiony uśmiech w stronę mojej
towarzyszki.
- Lepiej wejdźmy
do środka, bo jak tak dalej pójdzie jeszcze sobie coś złamiesz – stwierdziłem wywracając
teatralnie oczami, na co dziewczyna wydęła zabawnie dolną wargę.
Nie czekając na
odpowiedź otworzyłem przed nią drzwi, obserwując, jak bez słowa sprzeciwu wchodzi
do bramy.
Po omacku
wyszukałem włącznik do światła i ruszyliśmy schodami na górę. Po dotarciu na
drugie piętro zacząłem szperać po kieszeniach w poszukiwaniu kluczy. Niemal
wpadłem w panikę bojąc się, że gdzieś je zgubiłem, podczas gdy rozbawiona Faith
nie mogła opanować chichotu jak twierdziła spowodowanego zabawnym wyrazem mojej
twarzy, podczas szukania kluczy. Jak się potem okazało po prostu nie mogła powstrzymać
śmiechu w momencie, gdy przyuważyła pęk kluczy wystający z tylniej kieszeni
moich spodni.
Wreszcie wraz z
głośnym charakterystycznym skrzypnięciem klucza w zamku otworzyłem drzwi wejściowe
momentalnie czując, że do moich nozdrzy dociera silna woń przepysznego domowego
obiadu.
- Nareszcie ! –
Pattie wychyliła głowę zza kuchennej ściany posyłając w moją stronę karcące
spojrzenie.
Odsunąłem się
delikatnie puszczając Faith przodem dzięki czemu uraczyła mnie jednym ze swoich
uroczych uśmiechów.
Ciemnowłosa
nieśmiało przekroczyła próg mojego mieszkania, wszedłem do niego zaraz za nią z
głośnym trzaskiem zamykając za sobą drzwi, przez co wzdrygnęła się przestraszona
i spojrzała na mnie wymownie. Zaraz po tym rodzicielka zawiesiła na mnie podobne
spojrzenie krzyżując ręce na piersi.
Uniosłem dłonie w
obronnym geście i uśmiechnąłem się rozbawiony tą sytuacją. Obie panie miały
niemalże identyczny wyraz twarzy przy wykonywaniu owej czynności.
- Przecież wiesz,
że bez tego się nie zamkną ! – broniłem się nienaturalnie piskliwym głosikiem.
Moje tłumaczenie
nie przyniosło pożądanych skutków, bo Pattie powoli ruszając ku nam wciąż
racząc mnie pełnią swoich niebieskich tęczówek i zapewniam, to wcale nie było
miłe, matczyne spojrzenie.
- Cały dzień nie
było cię w domu, a gdy wracasz robisz więcej szumu niż stado słoni – rzuciła w
moją stronę, po czym uniosła wskazujący palec i pogroziła mi nim.
Kątem oka zarejestrowałem,
że Faith nie była w stanie powstrzymać uroczego uśmiechu, który nieproszenie
wkradł się na jej śliczną buzię. Cóż…
nie miałem jej tego za złe, bo sam nie potrafiłem go powstrzymać.
Wyszczerzyłem
zęby w szerokim uśmiechu i podszedłem do rodzicielki. Nie zważając na to, że
jestem zimny, a ciemna kurta jest przemoczona od śniegu uścisnąłem matkę z
całych sił szczęśliwy, że pierwszy raz od długiego czasu widzę ją w domu.
Pattie była drobną
i niską kobietą, więc objąłem ją w pasie i uniosłem do góry ściskając z całych
sił, przez co po kilku sekundach krzyknęła mi do ucha, że zaraz ją uduszę. Zluźniłem
uścisk nadal trzymając ją nad ziemią.
- Mamo – odparłem
głośno napawając się brzmieniem tego pięknego słowa. Tak bardzo cieszyłem się, że
jest już w domu - Dobrze, że jesteś.
Zaśmiała się melodyjnie
gładząc dłonią moje włosy, przypominając mi czasy, gdy byłem jeszcze małym
brzdącem uwielbiającym słodkie, matczyne pieszczoty.
- No już puść
mnie, Justin – mruknęła w końcu, więc pośpiesznie jej posłuchałem.
Pogładziła
delikatnie swoją jedwabną biało- czerwona bluzkę i utkwiła spojrzenie w Faith zakrytej
po uszy ciepłym szalikiem, stojącej nieśmiało w progu.
- No już, na co
czekacie, rozbierajcie się, zaraz obiad będzie gotowy – ponagliła nas
pośpiesznie posyłając w stronę dziewczyny ciepły, przyjazny uśmiech.
~*~
Siedzieliśmy w
kuchni, przy małym, ciasnym stole Przede
mną stał talerz z ciepłą, parującą zupą. Jej słodka woń natarczywie dostawała
się do moich nozdrzy powodując odruch wymiotny.
Szanowałam kuchnię pani Malatte, byłam pewna, że danie jest pyszne, ale
głos w mojej głowie wrzeszczał, że nie mogę zjeść choćby odrobiny. W momencie,
gdy szczypta ciepłej cieszy dostała się do mojego przełyku umysł zaczął
wariować. Myśli na nowo przybrały chwiejne tory, przeklęty piskliwy głos
przybierał na sile, zupełnie tak, jakby ktoś wrzeszczał mi do ucha, że już nigdy
nie mogę wziąć do ust choćby kęsa czegoś pożywnego, a ja nie potrafiłam tego
zatrzymać, po prostu nie mogłam.
Właśnie o to
pokłóciłam się z matką. Znowu zaczęła mi wmawiać, że jestem chora, że skończę
tragicznie, jeśli nie zacznę jeść. Z każdym kolejnym słowem wydobywającym się z
jej ust dostawałam coraz większego szału, krew buzowała w moich żyłach, a głowa
niemiłosiernie boleć, co z upływem kilku minut stało się nie do wytrzymania.
Matka wykrzykiwała
na całe gardło niedorzeczne historie i nikt nie był w stanie jej uciszyć. Miałam wrażenie, że zaraz zwariuję i rzucę
się na nią z pięściami wrzeszcząc, żeby w końcu się zamknęła, albo po prostu
zniknęła z mojego nędznego życia i najlepiej już nigdy się w nim nie pojawiała,
bo nie zniosę dłużej jej obecności.
Zdawałam sobie
sprawę, że to wszystko brzmi szalenie przytłaczająco i niezdrowo, była przecież
moja matką i kochałam ja całym sercem, ale w tym momencie zdawała się być
najbardziej irytującą istotą stąpającą po tej nieszczęsnej planecie.
Chcąc uniknąć
dalszej awantury i niepotrzebnie wykrzyczanych słów wyszłam z domu trzaskając drzwiami
tym samym doprowadzając, do tego, że cudem nie wypadły z zawiasów.
Za plecami wciąż
słyszałam wykrzykiwane wyzwiska, które kierowała w moją stronę… dzisiejszego
dnia nie tylko ja straciłam nad sobą kontrolę.
Sama nie wiem, w
którym momencie chwyciłem po bluzę Justina. Do połowy drogi nie miałam nawet
pojęcia, że trzymam ją w dłoniach. Jej
ciepły materiał, miękki w dotyku materiał zdawał się koić nie tylko rozgrzaną,
drżącą dłoń, ale także rozchwiane myśli spychające umysł na skraj bezdennej
przepaści tym samym popychając mnie ku tragicznym rozwiązaniom.
Z ciepłego
skrawka materiału wciąż biła magnetyzująca woń jego perfum. To niedorzeczne, ale spędzając krótką chwilę
wtulona w kawałek jego garderoby czułam się niemalże zupełnie uleczone z
frustracji, goryczy i bezdennej studni smutku ogarniającej mnie przy każdej kolejnej
kłótni z matką.
Jakimś cudownym
sposobem nogi zaniosły mnie pod teatr. Właściwie sama nie miałam pojęcia po co
tam poszłam, owszem wiedziałam, że czasami tam grywa, ale tak naprawdę wcale
nie miałam zamiaru zmierzać w tamtą stronę. Roztrzęsiona po prostu ruszyłam
przed siebie i nie zważając na to, gdzie idę, po pewnym czasie zatrzymałam się
po równoległej stronie od miejsca, w którym siedział i w akompaniamencie gitary
rozświetlał najciemniejsze dni ludzkiego istnienia podarowując im ciepły promyk
nadziei, który dzisiejszego dnia zasiał w moim sercu.
Nawet teraz siedząc
przy stole, naprzeciwko niego obserwując jak ze smakiem pochłania kolejny
talerz ciepłej zupy uśmiechałam się za każdym razem, gdy jego matka upomniałaby
nie stukał łyżką o naczynie.
Sytuacja zdawała się
być zabawna, sposób w jaki Pattie udając zirytowaną starała się nauczyć go
dobrych manier bił na głowę moment, gdy Justin uśmiechał się do niej szeroko
wiedząc, że to wystarczy, by załagodzić sytuację. W mieszkaniu panowała tak ciepła, rodzinna i
przytulna atmosfera rozsiewana, przez magiczną miłość matki i syna, że nawet
ja, tak słaba i odporna na wszelkie emocjonalne bodźce zarówno matki jak i
innych członów rodziny zapragnęłam wrócić do normalności, na nowo poczuć
stabilny grunt pod rozchwianymi stopami, odzyskać wiarę, że wszystko może być
dobrze…
- Faith, skarbie,
nie smakuje ci ?
Odwróciłam się gwałtownie
w stronę rodzicielki Justina, po czym uśmiechnęłam się niewinnie zanurzając
łyżkę w talerzu z zupą.
- Nie, skądże, ja
po prostu… - zagryzłam dolną wargę i wbiłam wzrok w jasny blat stołu – przed
wyjściem jadłam w domu i jestem już pełna – wypuściłam pośpiesznie kolejną plątaninę
kłamstw wsadzając do ust łyżkę z ciepłą cieczą.
Ryan wspominał mi
kiedyś, gdzie mieszka Justin. Właściwie nie mnie ale jednemu z kolegów. Jak
przystało na Ryana gadał coś bez ładu i składu, nie byłam nawet pewna, czy owy
towarzysz w ogóle go słucha, sama wyłapywałam jedynie pojedyncze słowa, choć
teoretycznie monolog prowadzony przez chłopaka mojej przyjaciółki był kierowany
także do mojej osoby. Z potoku jego nic nieznaczących słów udało mi się wyłapać
jedną, istotną informację. Miejsce zamieszkania bruneta, który wtedy jeszcze
nie miał pojęcia o moim istnieniu. To
takie dziwne… nie wiem nawet jak udało mi się zapamiętać jego adres, przecież
poznałam go tak dawno temu.
Czasami niewyjaśnione
sploty wydarzeń stawiają nas przed podjętymi wyborami i pozornie oczywistymi
sytuacjami. Przecież tak często rzucamy
bieg naszego życia na szalę nieprzewidywalnego losu. Mówimy niebu ,, niech się dzieje co chce’’.
Zastanawialiście się jednak kiedyś jak tragiczne w skutkach było dla was zdanie
się na bieg czasu ?
Niektórzy mówią,
że to przeznaczenie zapisane w gwiazdach rządzi naszym życiem. Może dlatego
ludzie zdając się na przeznaczenie nie chwytają losu w swoje ręce, boją się
spełniać marzenia i walczyć o to, co jest dla nich dobre. Może właśnie dlatego
ludzie są tak nieszczęśliwi, bezczynnie czekający na promyk ulotnej nadziei,
która i tak nie będzie wstanie odmienić ich nędznego istnienia.
Bóg zesyła nas
tutaj, byśmy żyli najlepiej jak umiemy, pragnie byśmy byli szczęśliwi, spełnieni
i byśmy potrafili walczyć o swoje marzenia, a zatem walczmy o nie… nie poddawajmy
się tak łatwo, nie pozwalajmy, by los zniszczył wszystko co mamy, walczmy z
feralnym przeznaczeniem, walczmy o swoje życie, walczy o siebie i o to, co
dobre…
Jedni twierdzą, że
to przeznaczenie rządzi światem, inni mówią, że to Bóg nad nim panuje, znajdą się
też tacy, którzy stwierdzą, że zło doszczętnie zawładnęło ludzkością. Ja natomiast
myślę, ze to miłość jest czymś, co pozwala nam żyć. To właśnie miłość
przyprowadziła mnie pod drzwi jego mieszkania.
Miłość dwojga ludzi, matki i syna, miłość, która pokazała mi, że warto
walczyć. W jednej chwili zapragnęłam na nowo być normalna kochającą nastolatką…
chciałam być zdrowa, tak jak dawniej.
~*~
Chciałam dodać rozdział przed świętami, żebym mogła złożyć wam jeszcze życzenia, ale niestety nie wyrobiłam się. Z góry najmocniej was przepraszam,że kazałam wam tak długo czekać, ale wena zupełnie mnie zawiodła i nie dałam rady.
Większość rozdziału napisałam praktycznie dzisiejszego wieczora, cały tekst sprawdzałam, jednak pewnie i tak pojawi się mnóstwo błędów, za które z góry najserdeczniej was przepraszam.
Strasznie się ciesze perspektywą złożenia wam noworocznych życzeń, nie macie nawet pojęcia jak bardzo !
Głownie dlatego śpieszyłam się z napisaniem rozdziału, nie zdążyłam na święta, ale nowego roku bym sobie nie wybaczyła.
Tak więc moje kochane aniołki, przede wszystkim dziękuję wam za wsparcie, w tym roku naprawdę dużo się działo, miałam sporo ciężkich okresów, ale wiele z was było przy mnie przez cały czas, czuwałyście nade mną, dawałyście tą cenną świadomość,że ktoś się troszczy, ktoś jest i zawsze będzie. Ten blog na dobrą sprawę dopiero raczkuje, niedawno został zaczęty i z wieloma czytelniczkami nie mam kontaktu, który tak bardzo sobie cenie, jednak mimo to, składam gorące,szczere i pełne miłości podziękowania na wasze dłonie, za to,że jesteście, właśnie to czytacie i choć wcale się nie znamy uśmiechacie się do ekranu. Każda z was jest dla mnie szalenie ważna, cenię sobie wasze opinie, zainteresowanie, czas poświęcony na czytanie idiotycznych wypocin mojego autorstwa. Dziękuje,że ze mną jesteście, bez względu na to, czy od początku czy też nie, ważne, abyście były do końca. Czasami nie wiem, jak mam się wam odwdzięczyć, za to, co dla mnie robicie, bo wiem,że moje błahe teksty nijak odzwierciedlają wsparcie, inspirację i siłę, którą od was dostaję. Wiem,że dla ludzi, który nigdy nie mieli do czynienia z pisaniem moje słowa będą brzmiały szalenie patetycznie, ale moje kochane promyczki, wiem,że macie świadomość,że są szczere.
Jesteście dla mnie bardzo ważne, należycie do mojego, małego, osobiście wykreowanego świata. Każda z was jest piękna, barwna, wartościowa, silna i bardzo, bardzo potrzebna temu światu.
Życzę wam Drogie aniołki,żeby kolejny rok był dla was pełen miłości, którą będziecie rozsyłać w świat. Mam nadzieję,ze nienawiść już nigdy nie wtargnie do waszego pięknego życia. Bądźcie szczęśliwe, uśmiechnięte i kochajcie życie, walczcie o swoje marzenia i pod żadnym pozorem nie zmieniajcie się dla innych ludzi. Kochajcie siebie bo w pełni na to zasługujecie.
Przesyłam każdej z was wielki, wirtualny uścisk i sto całusów.
Bardzo was kocham ; *
Szczęśliwego nowego roku !
Ps. Niecierpliwie czekam na wasze opinie ; )
serdeczne dzięki,
jeśli dotrwałaś do końca
- Kar
Czekałam na ten rozdział z niecierpliwością! Genialny, bardzo mi się podoba, masz talent :)
OdpowiedzUsuńWiem, że dopiero napisałaś ten rozdział, ale już czekam na następny :D
pozdrawiam i czekam na informację o nowym rozdziale na Twitterze: @iTweetedJustin
Karolina :3
Świetny rozdział! Wszystko tak dokładnie opisałaś... jej moja wyobraźnia szaleje ;) Pięknie to napisałaś!
OdpowiedzUsuńMasz talent!
Udanego sylwestra życzę <3
I czekam na kolejną część . ;)
@alexxy96
YAY! Nareszcie rozdział! Dość długo czekaliśmy, ale opłaciło się. Piszesz GENIALNIE, ZAJEBIŚCIE, CUDOWNIE! Kocham tą historię, mimo że to dopiero początek. Sposób w jaki piszesz, wow. Przepraszam, ale nie mam słów. Tak jest zwykle zaraz po przeczytaniu rozdziału, kiedy jeszcze jestem pod wrażeniem i nie mogę się za bardzo skupić na napisaniu czegokolwiek ;D
OdpowiedzUsuńMogę jedynie powiedzieć, że to co piszesz to perfekcja. Akcja się nieźle rozwija ^^
Powiem Ci, że to jeden z moich dwóch, no może trzech ulubionych blogów. Dlatego ani mi się waż pisać, że to co piszesz to idiotyczne wypociny. Bo Cię znajdę (jeszcze nie wiem jak xd) i tego pożałujesz ;3
Rozpisuję się tak i rozpisuję, ale pora teraz coś o rozdziale. Ciekawi mnie jak to będzie z Justin'em i Faith. A poza tym, wow, to niesamowite, ale jednak trochę utożsamiam się z Faith. A nawet nie masz pojęcia, jak kocham historie, w których mogę się utożsamić z jedną z postaci.
Dobra, kończę te bzdury. Udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku oczywiście ^^ Oraz, żebyś miała mnóstwo, mnóstwo weny.
Love you <3
@JoanaM013
Już totalnie odchodziłam od zmysłów czekając na nowy rozdział BMH i wreszcie dziś wchodząc na twitter'a zobaczyłam wiadomość od Ciebie z informacją o nowej notce. Nawet nie wyobrażasz sobie jaką przyjemność mi sprawiłaś tym chapterem! Genialny. Akcja rozwija się w idealnym tempie. Piszesz w taki sposób, że po przeczytaniu odczuwa się niedosyt, po prostu chce się więcej! Bardzo nie mogę się doczekać rozwinięcia wątku między Justinem i Faith. Reasumując, uważam, że rozdział jest bardzo dobry. Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę, a poza tym, chcę życzyć Ci wspaniałego, niezapomnianego sylwestra! :) @dajmibit
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny. Akcja rozwija się w idealnym tempie, styl twojego pisania jest idealny po prostu wszystko w twoim opowiadaniu jest świetne więc nie gadaj, że piszesz idiotyczne wypociny bo tak nie jest <3 Czeka na następny:**
OdpowiedzUsuńświetny rozdział, naprawdę ;) czytałam i czytałam czekając, aż w końcu Justin spotka Faith i jest ! Widać, że powoli się do siebie zbliżają, jestem bardzo ciekawa co wymyślisz dalej ;) z niecierpliwością czekam na kolejny i jeżeli nie byłby to żaden problem, to mogłabyś mnie informować o NN na moim tt? @believerr15
OdpowiedzUsuńJest super, super, super <3 Naprawdę podoba mi się to opowiadanie, i staram się czytać rozdziały kiedy mam czas co jak widać rzadko się zdarza :x No ale nic. Czekam na nowy <3
OdpowiedzUsuń-Kiinia(tt Kiinga94)
Chcesz skończyć z pisaniem? A spróbuj mi się poddać, to zakatrupię !! Nigdy w zyciu, masz zbyt wielki talent by go marnowac i dusic w sobie! Zobacz na mnie. Moje wiersze nie są nawet w 1% tak dobre jak Twoje opowiadania, nikt prawie ich nie komentuje, czyta tez niewielkie grono. Ale co? Ja nie przestaje! I o pisze nie dla tego grona, ale głównie dla siebie! Najłatwiej jest powiedzieć , że się poddaje, jest się do niczego, choc wiesz ze tak nie jest.
OdpowiedzUsuńJeśli o mnie chodzi, to wiesz, ze nie przepadam za Justinem i rzadko kiedy mam czas by czytac, ale kiedy jest to czytam i zawsze jestem pełna podziwu co do Twoich dzieł.
Stay Strong <3
nie kończ pisania, bardzo dobrze Ci to idzie :)podoba mi się to że piszesz takie długie rozdziały, omfg. opowiadanie mi się podoba i z niecierpliwością czekam na kolejny <3
OdpowiedzUsuń