niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział III

W momencie, gdy rozchyliłem zaspane powieki w pokoju panował półmrok. Rolety wciąż były zasłonięte, więc nawet drobna poświata nie była w stanie przedrzeć się przez ciemny materiał osłaniający pomieszczenie przed natarczywymi, jesiennymi promieniami słońca.
Przeciągnąłem się leniwie lustrując spojrzeniem swój pokój.  Pojedyncze części garderoby walały się po podłodze, gdy wczoraj padając z nóg usilnie próbowałem je z siebie zedrzeć, aby wreszcie wsunąć się pod ciepły materiał kołdry.
Był początek grudnia, noce stawały się coraz chłodniejsze, a dni krótsze. Przemarznięte trawy, krzewy i drzewa przykryła pierwsza, cienka warstwa białego puchu przypominając wszystkim o zbliżających się świętach.  Zimowa magia unosiła się w powietrzu wraz ze spadającymi płatkami śniegu.
Leniwie zwlekłem się z łóżka podchodząc do okna, w celu wpuszczenia do pomieszczenia odrobiny światła. Po chwili zmrużyłem powieki dostrzegając na zewnątrz nową warstwę śniegu, która swoją nieskazitelną bielą poraziła moje tęczówki.
Przetarłem dłonią oczy, po czym odruchowo przejechałem koniuszkami palców po potarganej czuprynie przypominającej teraz stos siana na czubku mojej głowy.
Był piękny sobotni poranek, który najchętniej bym przespał, zarówno ze znużenia, jak i zmęczenia, które wdawało mi się we znaki po wczorajszej hucznej imprezie.
Rzuciłem stęsknione spojrzenie na rozkopane łóżko, po czym przeniosłem wzrok na zegarek znajdujący na szafce obok.  Jego wskazówki pokazywały dokładnie ósmą rano, co oznaczało, że przespałem zaledwie cztery godziny.
Westchnąłem zrezygnowany. Byłem pewien, że nie uda mi się ponownie zasnąć, więc nawet nie rozważałem możliwości ponownego zakopania się w ciepłej kołdrze. Zamiast tego wsunąłem na nogi ciepły dres narzuciłem na siebie luźną białą koszulkę i wolnym krokiem wyszedłem z pokoju kierując się w stronę łazienki.
Zimne powietrze momentalnie uderzyło w moje nagie ręce zważywszy na fakt, że założyłem jedynie koszulkę z krótkim rękawkiem. Temperatura w całym domu niemiłosiernie spadła, przez co panował w nim niemalże ziąb. Pocierając dłonią o dłoń poczłapałem w stronę pierwszego grzejnika przykładając do niego rękę.
- Szlag – burknąłem pod nosem ponownie mierzwiąc swoje włosy.
Przez kilka minut stałem w bezruchu wpatrując się w grzejnik zimny jak lód.
Pewnie znowu jakiś pieprzony ,,fachowiec’’ spaprał robotę i przez kolejny tydzień nasze małe, skromne mieszkanko nie będzie ogrzewane. Kolejny niepożądany problem zwalił się nam na głowę, a przecież i bez tego mieliśmy ich wystarczająco.
Mieszkanie było małe i wymagało remontu zważywszy na fakt, że przed nami urzędowała tu para pijaków, która nie przejmowała się zupełni niczym, z wyjątkiem kolejnej dostawy trunku. Ponadto meble, które udało się załatwić mojej mamie miały już swoje lata. W wersalce popsuły się sprężyny, przez co za każdym razem, gdy ktoś na niej usiadł zapadała się do tego stopnia, że ponownie wstanie z niej sprawiało niemałą trudność. Palniki w kuchence często cię przepalały, okna były nieszczelne, a drzwi wejściowych nie można było domknąć. Na dodatek, co jakiś czas psuły się grzejniki uniemożliwiając dopływ ciepła do i tak zrujnowanego już mieszkania.
Wiedziałem, że matka robi wszystko, aby ogarnąć jakoś ten cały chaos .Stawała na głowie, aby żyło nam się lepiej, przez co widywaliśmy się jedynie na kolacji, którą zwykliśmy jeść o późnej porze, zważywszy na fakt, że dopiero wtedy kończyła pracę u państwa Wotsonów, gdzie opiekowała się trzy-letnimi bliźniaczkami. Jednak opieka nad dziećmi nie była jej jedyną pracą, bowiem chwytała się niemalże wszystkiego, co przynosiło jakiekolwiek pieniądze. W tygodniu opiekowała się dziećmi kilkorga rodzin, w weekendy sprzątała mieszkania. 
Ostatnio coraz bardziej mi jej brakowało. Z biegiem czasu zacząłem zwalać winę na zbliżające się święta i tą całą magiczną, rodzinną atmosferę unoszącą się niemalże na każdym kroku. Codziennie widywałem dzieci z matkami spacerujące ulicami Stratford robiące świąteczne zakupy w rodzinnym gronie, rozpieszczające dzieci drobnymi upominkami, ściskające swoje pociechy, częstujące bliskich pięknem swojego uśmiechu.  Nie, tutaj wcale nie chodziło o świąteczne podarunki, stos słodkich łakoci, najnowszy tablet czy iphod. Nie potrzebowałem dóbr materialnych, ostatecznie nie one nas uszczęśliwiają i byłem pewien, że nowa elektroniczna zabawka nie będzie wstanie wywołać równie szczerego i niezapomnianego uśmiechu, co widok wypoczętej i zadowolonej rodzicielki, bo przecież, kiedy ostatnio widziałem jej uśmiech ? W wieku siedmiu lat, gdy sam ucieszyłem się na widok nowej akustycznej gitary ?
Starałem się jej pomóc, wyręczałem ją z drobnych obowiązków, pomagałem w sprzątaniu mieszkania, nauczyłem się nawet gotować, choć moje prowizoryczne, nie zawsze jadalne obiady nawet w najmniejszym stopniu nie dorównywały daniom mojej rodzicielki.
Został mi zaledwie rok do ukończenia pełnoletniości i miałem nadzieję, że uda mi się nas jakoś wyciągnąć z finansowego dołka tym samym ściągając pełen ciężar odpowiedzialności z barków przepracowanej matki.
Ziewnąłem szeroko ignorując lodowate grzejniki. Zaspany poczłapałem w stronę łazienki licząc, na to, że orzeźwiający prysznic będzie w stanie mnie dobudzić.
Pół godziny później na nowo utknąłem przy lodowatym grzejniku. Wykąpany, po zjedzonym śniadaniu nie miałem pojęcia, co ze sobą począć, zważywszy na fakt, że dłuższe pozostanie w mieszkaniu groziło totalnym zamarznięciem.  Nie zastanawiając się długo zabrałem gitarę opartą o ścianę w przedpokoju i wyszedłem z domu kierując się w stronę teatru, gdzie zwykłem przesiadywać chroniąc się przez samotnymi, zimowymi dniami podsuwającymi zagubionym duszom straszliwe obrazy.
Na zewnątrz przywitały mnie tańczące śnieżno-białe płatki śniegu, które lądowały na mojej przechodzonej kurtce momentalnie na niej topniejąc. Zimne orzeźwiające powietrze, które ze świstem wdychałem do spragnionych świeżego tlenu płuc rozbudziło śpiący jeszcze umysł tym samym przywracając mi dobry nastrój.
Pogwizdując wesoło dotarłem przed ogromny, imponujący budynek teatru. Mimo iż temperatura na zewnątrz wynosiła sporo poniżej zera nie czułem zimna, ani przeszywającego mroźnego wiatru. Świadomość, że za kilka minut podobnie jak każdego weekendowego poranka usiądę na kamiennych schodach wiodących do ciepłego, przytulnego budynku, chwycę gitarę w dłoń i pozwolę, by słodka toń jej dźwięku w akompaniamencie mojego głosu rozniosła się głośnych echem po całej zatłoczonej ulicy zdawała się miażdżyć na głowę wszelkie rozterki, problemy czy podły nastrój. Teraz byłem tylko ja, muzyka i ludzie, z którymi chciałem się nią podzielić. Tylko to… słodka wolność.
Cichy dźwięk gitary rozniósł się echem w moich uszach. Zagrałem kilka wstępnych akordów, zmrużyłem powieki i wyśpiewałem pierwsze słowa świątecznej piosenki.
Kilka osób ze świątecznymi zakupami przystanęło na krótką chwilę, by rzucić okiem, co się dzieje i po chwili ruszyć dalej.
Jeszcze raz oplotłem spojrzeniem okolicę. Zakodowałem w pamięci drobniutkie płatki śniegu tańczące na wietrze niczym tłum czuwających aniołów. Kilka dziewczynek kręcących się w kółko z szeroko otwartymi ustami i wysuniętymi językami usilnie próbujące złapać, choć jeden, niepowtarzalny płatek śniegu.
Obserwując przechodniów wciąż brzękałem na gitarze cichą melodię podśpiewując pod nosem słowa w jej rytm. W końcu wydobyłem z siebie pierwszy dźwięk mający zwiastować wstęp do nowopowstałej melodii.  
Słowa wydobywające się z moich ust unosiły się echem po całej ulicy zmuszając mieszkańców pobliskich bloków do choćby chwilowego wyjrzenia przez okna swoich mieszkań. Odrobinę spięty i skołowany tłumem ludzi, który w ułamku sekund zebrał się wokół schodów wpatrywałem się wprost przed siebie starając się nie ściszać głosu tym samym mając nadzieję, że dotrze on do najmniejszych zakątków najdłuższej ulicy mojego małego miasta. Chciałem, żeby słowa niedawno napisanej przeze mnie piosenki rozświetliły ten mroźny, zimowy dzień nawet najbardziej zagubionej, czy najmroczniejszej duszyczce dając jej nadzieję na lepsze jutro. Bo przecież po to jest muzyka… ma dawać nadzieję.
Kilka osób wysunęło z kieszeni swoje telefony komórkowe włączając nagrywanie. Zesztywniałem odrobinę, co nie wybiło mnie z rytmu, melodia wciąż płynęła wzdłuż ulicy przyciągając coraz to więcej zaciekawionych par oczu.
Odrobinę zmieszany, nie niezupełnie pewny siebie. Z zagubionym, rozbieganym spojrzeniem wiodącym, co chwila po innych twarzach. Starający się śpiewać głośno i pewnie, próbujący dać ludziom wiarę i nadzieję. Obcy, niezdecydowany, proszący o pomoc, pewny tego, co kocha. Przekonany, że muzyka mnie wyzwoli… takie właśnie musiałem sprawiać wrażenie.
Upiłem łyk wody z butelki stojącej obok mnie. Brzęk monet wrzucanych do pokrowca po gitarze zawdzięczał z mojej prawej strony, więc momentalnie odwróciłem tam głowę i kładąc plastikową butelkę z powrotem na jej miejsce posłałem szeroki i szczery uśmiech w stronę kobiety z małą uroczą blondyneczką na rękach, nieznajoma momentalnie go odwzajemniła i życząc mi wesołych świąt zniknęła za rogiem pobliskiego sklepu.
Gwar i szum rozmów wokół mnie stawał się coraz głośniejszy, więc na nowo zacząłem pobrzękiwać na gitarze kolejne akordy . Coraz więcej ludzi przystawało przy schodach, aby nasycić uszy kojącą symfonią dźwięków. Było ich tak wiele, że niemal nie widziałem już pobliskiej ulicy znajdującej się zaledwie kilka metrów od teatru, ani przejeżdżających samochodów.
Zmarzniętymi i zaczerwionymi dłońmi od zimna i mrozu powoli i w skupieniu zacząłem wybijać nowe akordy układające się w kojącą spokojną melodię. Swoje zatroskane i zarazem pełne skupienia spojrzenie wbiłem prosto przed siebie, w śnieżnobiałą zaspę lustrując, jak kolejne drobne płatki wirujące z gracją na chłodnym wietrze lądują na grubej warstwie śniegu.

~*~

Mrużąc zmęczone powieki potarłem przemarzniętymi dłońmi o siebie, aby choć odrobinę je rozgrzać, po czym chwyciłem gitarę i wcisnąłem obie dłonie, w najgłębsze zakamarki swoich kieszeni mając nadzieję, że przyniesie to jakieś skutki.
Uliczne latanie powoli się zapalały zważywszy na fakt, że słońce chyliło się ku zachodowi jednocześnie rażąc moje ciemne, czułe na światło tęczówki, gdy przechodziłem przez zasypaną śniegiem jezdnię. Tuż przede mną rozpościerała się ognista smuga światła nadająca kolejnemu, pozornie zwyczajnemu zimowemu zachodowi słońca nostalgiczny klimat.  Ciemne pozostałości niegdyś białych obłoków mieszały się teraz z czerwono-pomarańczowym niebem sprawiając wrażenie czerwonych języków ognia wiszących nad ludzkimi głowami.
Tłok w środku miasta zdecydowanie zmalał ograniczając się jedynie do pojedynczych przechodniów śpieszących do domu po ciężkim, jak mniemałem nadgodzinnym dniu pracy. Nie widziałem już matek z dziećmi ani drobnych brzdąców śpieszących środkiem chodnika za upragnionym, maleńkim płatkiem śniegu.
Błogi, zachłanny mrok ogarnął ulice rodzinnego miasta jednocześnie przytłaczając nim wszelkich przechodniów. Temperatura zdawała się spaść poniżej zera dwukrotnie więcej niż rano, gdy wychodziłem z domu, więc teraz szedłem ulicą z całych sił starając się zatuszować drżenie ciała i głośne szczękanie zębami.
Zima była piękną porą roku, miała w sobie mnóstwo rodzinnej magii, nostalgię, pomimo chłodu przekazywała ludziom iskrę pozytywnej energii, odrobinę uśmiechu i szczęścia, jednak przede wszystkim łączyła bliźnich. Pozwalała, by, choć jeden, jedyny dzień w roku wypełniony był miliardem dobrych, kochających serc, napełnionych miłością i dobrodusznością. To właśnie w święta miłość górowała nad nienawiścią, konfliktami i frustracją. Jeden dzień… jeden jedyny dzień, gdy przebaczenie zdawało się być rzeczą naturalną, niemalże nic niekosztującą podarowaną drugiej osobie.  
Naciągnąłem na głowę kaptur kurtki czując, że porywisty wiatr przedziera się przez cienki materiał kurtki przeszywając dreszczem całe moje ciało. Wziąłem głęboki wdech, czując jak mroźne powietrze kąsa moje gardło.  Co jakiś czas obserwowałem smugi powietrze wydobywające się z moich ust przy każdym kolejnym wydechu.
Wiedziałem, że jest już późno, a temperatura mieście szczególnie wieczorami niemiłosiernie spada, więc sam byłem sobie winien. Miałem wrażenie, że drętwieję na całym ciele i na nic ma się pozornie ciepła kurtka, mająca za zadanie chronić mnie przed tak silnymi mrozami. Przed teatrem planowałem zostać zaledwie kilka godzin i wrócić przed obiadem, a następnie znaleźć sobie coś pożytecznego do roboty, zamiast przesiadywać bezczynnie przed telewizorem. Jednak granie pochłonęło mnie do tego stopnia, że zupełnie straciłem rachubę czasu, ocknąłem się dopiero, gdy zorientowałem się, że niebawem zapadnie zmrok, a ludzie, dla których gram zupełnie znikną z kanadyjskich ulic szukając schronienia przed zimnem, samotnością i opuszczeniem w ciepłych domach.
Koło hali sportowej, w której zwykłem grać z chłopakami w kosza skręciłem w lewo, aby następnie ruszyć wzdłuż długim chodnikiem wiodącym na pobliskie osiedle. Na całe szczęście zostało mi  zaledwie kilka minut drogi, aby wreszcie dostać się do domu.
~*~
Światło chyba jedynej latarni na tej ulicy, co jakiś czas przygasało, aby po kilku sekundach rozbłysnąć na nowo, więc widoczność była znikoma.  Znajdowałem się zaledwie kilka kroków od bloku słysząc pod stopami przyjemne chrupanie ubitego śniegu.  Gdy wreszcie znalazłem się przed drzwiami od klatki schodowej i powoli wysunąłem dłoń w stronę klamki, aby wreszcie wdrapać się do swojego mieszkania ktoś gwałtownie i niespodziewanie pchnął drzwi z drugiej strony niemalże taranując mnie swoim drobnym ciałkiem. Odskoczyłem odruchowo wysuwając ręce przed siebie, aby w razie, czego podtrzymać nieznajomą, która najwyraźniej schodziła po schodach w egipskich ciemnościach nie kwapiąc się by choćby zapalić światło.
- Faith ? – spytałem zaskoczony nachylając się odrobinę, bo przestarzała latarnia na nowo oświeciła ulicę dając znikomą poświatę na twarz ciemnowłosej.
- Oh, Justin- szepnęła zaskoczona zachrypniętym głosem, niemalże niedosłyszalnym dla moich uszu, zważywszy na fakt, że brzmiała, jakby zupełnie brakowało jej sił.
- Stało się coś ? – uniosłem brwi odruchowo pocierając dłonią jej ramię.
Wiedziałem, że jest zimno, ale dziewczyna dosłownie dygotała na całym ciele nawet nie starając się tego ukryć.
- Nie –odparła krótko kręcąc przecząco głową wprawiając przy tym w ruch swoje długie loki spływające po ramionach – Chciałam tylko zwrócić ci bluzę – uniosła do góry ciemny materiał, po czym niemalże niezauważalnie uniosła kąciki ust ku górze. Przypuszczałem, że chciała zmusić się do uśmiechu, ale wyszedł z tego raczej niewyraźny grymas.
- Mhm, w porządku, dzięki – uśmiechnąłem się delikatnie i wziąłem od dziewczyny bluzę , którą wysuniętą ku mnie.
Kiedy kilka dni temu odwoziłem ją ze wspólnej imprezy nie mogłem znieść widoku jej dygocących, kruchych ramion, więc oddałem jej swoją bluzę. Szczerze mówiąc zupełnie o niej zapomniałem i nie spodziewałem się tej nagłej, niezapowiedzianej wizyty.
- Wejdziesz ? Jest zimno… - powędrowałem spojrzeniem w stronę drzwi do bloku, po czym posłałem Faith pytająco spojrzenie.  Przez kilka minut cierpliwie czekałem na odpowiedź.
Ciemnooka momentalnie spuściła wzrok i delikatnie marszcząc nos kopnęła nogą w zbity, twardy śnieg pokrywający teraz każdy chodnik.  Skrzywiła się z niesmakiem czując, że pokrywa zdobiąca nawierzchnię nie jest wcale tak delikatna i krucha, jak mogłoby się wydawać, zważywszy na fakt, że spadające płatki śniegu skutecznie ją zakamuflowały.
Zaśmiałem się mimowolnie jednocześnie posyłając rozbawiony uśmiech w stronę mojej towarzyszki.
- Lepiej wejdźmy do środka, bo jak tak dalej pójdzie jeszcze sobie coś złamiesz – stwierdziłem wywracając teatralnie oczami, na co dziewczyna wydęła zabawnie dolną wargę.
Nie czekając na odpowiedź otworzyłem przed nią drzwi, obserwując, jak bez słowa sprzeciwu wchodzi do bramy.
Po omacku wyszukałem włącznik do światła i ruszyliśmy schodami na górę. Po dotarciu na drugie piętro zacząłem szperać po kieszeniach w poszukiwaniu kluczy. Niemal wpadłem w panikę bojąc się, że gdzieś je zgubiłem, podczas gdy rozbawiona Faith nie mogła opanować chichotu jak twierdziła spowodowanego zabawnym wyrazem mojej twarzy, podczas szukania kluczy. Jak się potem okazało po prostu nie mogła powstrzymać śmiechu w momencie, gdy przyuważyła pęk kluczy wystający z tylniej kieszeni moich spodni.
Wreszcie wraz z głośnym charakterystycznym skrzypnięciem klucza w zamku otworzyłem drzwi wejściowe momentalnie czując, że do moich nozdrzy dociera silna woń przepysznego domowego obiadu.
- Nareszcie ! – Pattie wychyliła głowę zza kuchennej ściany posyłając w moją stronę karcące spojrzenie.
Odsunąłem się delikatnie puszczając Faith przodem dzięki czemu uraczyła mnie jednym ze swoich uroczych uśmiechów.
Ciemnowłosa nieśmiało przekroczyła próg mojego mieszkania, wszedłem do niego zaraz za nią z głośnym trzaskiem zamykając za sobą drzwi, przez co wzdrygnęła się przestraszona i spojrzała na mnie wymownie. Zaraz po tym rodzicielka zawiesiła na mnie podobne spojrzenie krzyżując ręce na piersi.
Uniosłem dłonie w obronnym geście i uśmiechnąłem się rozbawiony tą sytuacją. Obie panie miały niemalże identyczny wyraz twarzy przy wykonywaniu owej czynności.
- Przecież wiesz, że bez tego się nie zamkną ! – broniłem się nienaturalnie piskliwym głosikiem.
Moje tłumaczenie nie przyniosło pożądanych skutków, bo Pattie powoli ruszając ku nam wciąż racząc mnie pełnią swoich niebieskich tęczówek i zapewniam, to wcale nie było miłe, matczyne spojrzenie.
- Cały dzień nie było cię w domu, a gdy wracasz robisz więcej szumu niż stado słoni – rzuciła w moją stronę, po czym uniosła wskazujący palec i pogroziła mi nim.
Kątem oka zarejestrowałem, że Faith nie była w stanie powstrzymać uroczego uśmiechu, który nieproszenie wkradł się na jej śliczną buzię.  Cóż… nie miałem jej tego za złe, bo sam nie potrafiłem go powstrzymać.
Wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu i podszedłem do rodzicielki. Nie zważając na to, że jestem zimny, a ciemna kurta jest przemoczona od śniegu uścisnąłem matkę z całych sił szczęśliwy, że pierwszy raz od długiego czasu widzę ją w domu.
Pattie była drobną i niską kobietą, więc objąłem ją w pasie i uniosłem do góry ściskając z całych sił, przez co po kilku sekundach krzyknęła mi do ucha, że zaraz ją uduszę. Zluźniłem uścisk nadal trzymając ją nad ziemią.
- Mamo – odparłem głośno napawając się brzmieniem tego pięknego słowa. Tak bardzo cieszyłem się, że jest już w domu - Dobrze, że jesteś.
Zaśmiała się melodyjnie gładząc dłonią moje włosy, przypominając mi czasy, gdy byłem jeszcze małym brzdącem uwielbiającym słodkie, matczyne pieszczoty.
- No już puść mnie, Justin – mruknęła w końcu, więc pośpiesznie jej posłuchałem.
Pogładziła delikatnie swoją jedwabną biało- czerwona bluzkę i utkwiła spojrzenie w Faith zakrytej po uszy ciepłym szalikiem, stojącej nieśmiało w progu.
- No już, na co czekacie, rozbierajcie się, zaraz obiad będzie gotowy – ponagliła nas pośpiesznie posyłając w stronę dziewczyny ciepły, przyjazny uśmiech.

~*~
Siedzieliśmy w kuchni, przy małym, ciasnym stole  Przede mną stał talerz z ciepłą, parującą zupą. Jej słodka woń natarczywie dostawała się do moich nozdrzy powodując odruch wymiotny.  Szanowałam kuchnię pani Malatte, byłam pewna, że danie jest pyszne, ale głos w mojej głowie wrzeszczał, że nie mogę zjeść choćby odrobiny. W momencie, gdy szczypta ciepłej cieszy dostała się do mojego przełyku umysł zaczął wariować. Myśli na nowo przybrały chwiejne tory, przeklęty piskliwy głos przybierał na sile, zupełnie tak, jakby ktoś wrzeszczał mi do ucha, że już nigdy nie mogę wziąć do ust choćby kęsa czegoś pożywnego, a ja nie potrafiłam tego zatrzymać, po prostu nie mogłam.
Właśnie o to pokłóciłam się z matką. Znowu zaczęła mi wmawiać, że jestem chora, że skończę tragicznie, jeśli nie zacznę jeść. Z każdym kolejnym słowem wydobywającym się z jej ust dostawałam coraz większego szału, krew buzowała w moich żyłach, a głowa niemiłosiernie boleć, co z upływem kilku minut stało się nie do wytrzymania.
Matka wykrzykiwała na całe gardło niedorzeczne historie i nikt nie był w stanie jej uciszyć.  Miałam wrażenie, że zaraz zwariuję i rzucę się na nią z pięściami wrzeszcząc, żeby w końcu się zamknęła, albo po prostu zniknęła z mojego nędznego życia i najlepiej już nigdy się w nim nie pojawiała, bo nie zniosę dłużej jej obecności. 
Zdawałam sobie sprawę, że to wszystko brzmi szalenie przytłaczająco i niezdrowo, była przecież moja matką i kochałam ja całym sercem, ale w tym momencie zdawała się być najbardziej irytującą istotą stąpającą po tej nieszczęsnej planecie.
Chcąc uniknąć dalszej awantury i niepotrzebnie wykrzyczanych słów wyszłam z domu trzaskając drzwiami tym samym doprowadzając, do tego, że cudem nie wypadły z zawiasów.
Za plecami wciąż słyszałam wykrzykiwane wyzwiska, które kierowała w moją stronę… dzisiejszego dnia nie tylko ja straciłam nad sobą kontrolę.
Sama nie wiem, w którym momencie chwyciłem po bluzę Justina. Do połowy drogi nie miałam nawet pojęcia, że trzymam ją w dłoniach.  Jej ciepły materiał, miękki w dotyku materiał zdawał się koić nie tylko rozgrzaną, drżącą dłoń, ale także rozchwiane myśli spychające umysł na skraj bezdennej przepaści tym samym popychając mnie ku tragicznym rozwiązaniom.
Z ciepłego skrawka materiału wciąż biła magnetyzująca woń jego perfum.  To niedorzeczne, ale spędzając krótką chwilę wtulona w kawałek jego garderoby czułam się niemalże zupełnie uleczone z frustracji, goryczy i bezdennej studni smutku ogarniającej mnie przy każdej kolejnej kłótni z matką.
Jakimś cudownym sposobem nogi zaniosły mnie pod teatr. Właściwie sama nie miałam pojęcia po co tam poszłam, owszem wiedziałam, że czasami tam grywa, ale tak naprawdę wcale nie miałam zamiaru zmierzać w tamtą stronę. Roztrzęsiona po prostu ruszyłam przed siebie i nie zważając na to, gdzie idę, po pewnym czasie zatrzymałam się po równoległej stronie od miejsca, w którym siedział i w akompaniamencie gitary rozświetlał najciemniejsze dni ludzkiego istnienia podarowując im ciepły promyk nadziei, który dzisiejszego dnia zasiał w moim sercu. 
Nawet teraz siedząc przy stole, naprzeciwko niego obserwując jak ze smakiem pochłania kolejny talerz ciepłej zupy uśmiechałam się za każdym razem, gdy jego matka upomniałaby nie stukał łyżką o naczynie.
Sytuacja zdawała się być zabawna, sposób w jaki Pattie udając zirytowaną starała się nauczyć go dobrych manier bił na głowę moment, gdy Justin uśmiechał się do niej szeroko wiedząc, że to wystarczy, by załagodzić sytuację.  W mieszkaniu panowała tak ciepła, rodzinna i przytulna atmosfera rozsiewana, przez magiczną miłość matki i syna, że nawet ja, tak słaba i odporna na wszelkie emocjonalne bodźce zarówno matki jak i innych członów rodziny zapragnęłam wrócić do normalności, na nowo poczuć stabilny grunt pod rozchwianymi stopami, odzyskać wiarę, że wszystko może być dobrze…
- Faith, skarbie, nie smakuje ci ?
Odwróciłam się gwałtownie w stronę rodzicielki Justina, po czym uśmiechnęłam się niewinnie zanurzając łyżkę w talerzu z zupą.
- Nie, skądże, ja po prostu… - zagryzłam dolną wargę i wbiłam wzrok w jasny blat stołu – przed wyjściem jadłam w domu i jestem już pełna – wypuściłam pośpiesznie kolejną plątaninę kłamstw wsadzając do ust łyżkę z ciepłą cieczą.
Ryan wspominał mi kiedyś, gdzie mieszka Justin. Właściwie nie mnie ale jednemu z kolegów. Jak przystało na Ryana gadał coś bez ładu i składu, nie byłam nawet pewna, czy owy towarzysz w ogóle go słucha, sama wyłapywałam jedynie pojedyncze słowa, choć teoretycznie monolog prowadzony przez chłopaka mojej przyjaciółki był kierowany także do mojej osoby. Z potoku jego nic nieznaczących słów udało mi się wyłapać jedną, istotną informację. Miejsce zamieszkania bruneta, który wtedy jeszcze nie miał pojęcia o moim istnieniu.  To takie dziwne… nie wiem nawet jak udało mi się zapamiętać jego adres, przecież poznałam go tak dawno temu.
Czasami niewyjaśnione sploty wydarzeń stawiają nas przed podjętymi wyborami i pozornie oczywistymi sytuacjami.  Przecież tak często rzucamy bieg naszego życia na szalę nieprzewidywalnego losu.  Mówimy niebu ,, niech się dzieje co chce’’. Zastanawialiście się jednak kiedyś jak tragiczne w skutkach było dla was zdanie się na bieg czasu ?
Niektórzy mówią, że to przeznaczenie zapisane w gwiazdach rządzi naszym życiem. Może dlatego ludzie zdając się na przeznaczenie nie chwytają losu w swoje ręce, boją się spełniać marzenia i walczyć o to, co jest dla nich dobre. Może właśnie dlatego ludzie są tak nieszczęśliwi, bezczynnie czekający na promyk ulotnej nadziei, która i tak nie będzie wstanie odmienić ich nędznego istnienia.  
Bóg zesyła nas tutaj, byśmy żyli najlepiej jak umiemy, pragnie byśmy byli szczęśliwi, spełnieni i byśmy potrafili walczyć o swoje marzenia, a zatem walczmy o nie… nie poddawajmy się tak łatwo, nie pozwalajmy, by los zniszczył wszystko co mamy, walczmy z feralnym przeznaczeniem, walczmy o swoje życie, walczy o siebie i o to, co dobre…
Jedni twierdzą, że to przeznaczenie rządzi światem, inni mówią, że to Bóg nad nim panuje, znajdą się też tacy, którzy stwierdzą, że zło doszczętnie zawładnęło ludzkością. Ja natomiast myślę, ze to miłość jest czymś, co pozwala nam żyć. To właśnie miłość przyprowadziła mnie pod drzwi jego mieszkania.  Miłość dwojga ludzi, matki i syna, miłość, która pokazała mi, że warto walczyć. W jednej chwili zapragnęłam na nowo być normalna kochającą nastolatką… chciałam być zdrowa, tak jak dawniej. 

~*~
Chciałam dodać rozdział przed świętami, żebym mogła złożyć wam jeszcze życzenia, ale niestety nie wyrobiłam się. Z góry najmocniej was przepraszam,że kazałam wam tak długo czekać, ale wena zupełnie mnie zawiodła i nie dałam rady. 
Większość rozdziału napisałam praktycznie dzisiejszego wieczora, cały tekst sprawdzałam, jednak pewnie i tak pojawi się mnóstwo błędów, za które z góry najserdeczniej was przepraszam. 
Strasznie się ciesze perspektywą złożenia wam noworocznych życzeń, nie macie nawet pojęcia jak bardzo ! 
Głownie dlatego śpieszyłam się z napisaniem rozdziału, nie zdążyłam na święta, ale nowego roku bym sobie nie wybaczyła.
Tak więc moje kochane aniołki, przede wszystkim dziękuję wam za wsparcie, w tym roku naprawdę dużo się działo, miałam sporo ciężkich okresów, ale wiele z was było przy mnie przez cały czas, czuwałyście nade mną, dawałyście tą cenną świadomość,że ktoś się troszczy, ktoś jest i zawsze będzie. Ten blog na dobrą sprawę dopiero raczkuje, niedawno został zaczęty i z wieloma czytelniczkami nie mam kontaktu, który tak bardzo sobie cenie, jednak mimo to, składam gorące,szczere i pełne miłości podziękowania na wasze dłonie, za to,że jesteście, właśnie to czytacie i choć wcale się nie znamy uśmiechacie się do ekranu. Każda z was jest dla mnie szalenie ważna, cenię sobie wasze opinie, zainteresowanie, czas poświęcony na czytanie idiotycznych wypocin mojego autorstwa. Dziękuje,że ze mną jesteście, bez względu na to, czy od początku czy też nie, ważne, abyście były do końca. Czasami nie wiem, jak mam się wam odwdzięczyć, za to, co dla mnie robicie, bo wiem,że moje błahe teksty nijak odzwierciedlają wsparcie, inspirację i siłę, którą od was dostaję. Wiem,że dla ludzi, który nigdy nie mieli do czynienia z pisaniem moje słowa będą brzmiały szalenie patetycznie, ale moje kochane promyczki, wiem,że macie świadomość,że są szczere. 
Jesteście dla mnie bardzo ważne, należycie do mojego, małego, osobiście wykreowanego świata. Każda z was jest piękna, barwna, wartościowa, silna i bardzo, bardzo potrzebna temu światu. 
Życzę wam Drogie aniołki,żeby kolejny rok był dla was pełen miłości, którą będziecie rozsyłać w świat. Mam nadzieję,ze nienawiść już nigdy nie wtargnie do waszego pięknego życia. Bądźcie szczęśliwe, uśmiechnięte i kochajcie życie, walczcie o swoje marzenia i pod żadnym pozorem nie zmieniajcie się dla innych ludzi. Kochajcie siebie bo w pełni na to zasługujecie. 
Przesyłam każdej z was wielki, wirtualny uścisk i sto całusów. 
Bardzo was kocham ; * 
Szczęśliwego nowego roku ! 

Ps. Niecierpliwie czekam na wasze opinie ; ) 

serdeczne dzięki,
jeśli dotrwałaś do końca
- Kar 

9 komentarzy:

  1. Czekałam na ten rozdział z niecierpliwością! Genialny, bardzo mi się podoba, masz talent :)
    Wiem, że dopiero napisałaś ten rozdział, ale już czekam na następny :D
    pozdrawiam i czekam na informację o nowym rozdziale na Twitterze: @iTweetedJustin
    Karolina :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział! Wszystko tak dokładnie opisałaś... jej moja wyobraźnia szaleje ;) Pięknie to napisałaś!
    Masz talent!

    Udanego sylwestra życzę <3
    I czekam na kolejną część . ;)

    @alexxy96

    OdpowiedzUsuń
  3. YAY! Nareszcie rozdział! Dość długo czekaliśmy, ale opłaciło się. Piszesz GENIALNIE, ZAJEBIŚCIE, CUDOWNIE! Kocham tą historię, mimo że to dopiero początek. Sposób w jaki piszesz, wow. Przepraszam, ale nie mam słów. Tak jest zwykle zaraz po przeczytaniu rozdziału, kiedy jeszcze jestem pod wrażeniem i nie mogę się za bardzo skupić na napisaniu czegokolwiek ;D
    Mogę jedynie powiedzieć, że to co piszesz to perfekcja. Akcja się nieźle rozwija ^^
    Powiem Ci, że to jeden z moich dwóch, no może trzech ulubionych blogów. Dlatego ani mi się waż pisać, że to co piszesz to idiotyczne wypociny. Bo Cię znajdę (jeszcze nie wiem jak xd) i tego pożałujesz ;3
    Rozpisuję się tak i rozpisuję, ale pora teraz coś o rozdziale. Ciekawi mnie jak to będzie z Justin'em i Faith. A poza tym, wow, to niesamowite, ale jednak trochę utożsamiam się z Faith. A nawet nie masz pojęcia, jak kocham historie, w których mogę się utożsamić z jedną z postaci.
    Dobra, kończę te bzdury. Udanego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku oczywiście ^^ Oraz, żebyś miała mnóstwo, mnóstwo weny.
    Love you <3
    @JoanaM013

    OdpowiedzUsuń
  4. Już totalnie odchodziłam od zmysłów czekając na nowy rozdział BMH i wreszcie dziś wchodząc na twitter'a zobaczyłam wiadomość od Ciebie z informacją o nowej notce. Nawet nie wyobrażasz sobie jaką przyjemność mi sprawiłaś tym chapterem! Genialny. Akcja rozwija się w idealnym tempie. Piszesz w taki sposób, że po przeczytaniu odczuwa się niedosyt, po prostu chce się więcej! Bardzo nie mogę się doczekać rozwinięcia wątku między Justinem i Faith. Reasumując, uważam, że rozdział jest bardzo dobry. Z niecierpliwością czekam na kolejną notkę, a poza tym, chcę życzyć Ci wspaniałego, niezapomnianego sylwestra! :) @dajmibit

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest świetny. Akcja rozwija się w idealnym tempie, styl twojego pisania jest idealny po prostu wszystko w twoim opowiadaniu jest świetne więc nie gadaj, że piszesz idiotyczne wypociny bo tak nie jest <3 Czeka na następny:**

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny rozdział, naprawdę ;) czytałam i czytałam czekając, aż w końcu Justin spotka Faith i jest ! Widać, że powoli się do siebie zbliżają, jestem bardzo ciekawa co wymyślisz dalej ;) z niecierpliwością czekam na kolejny i jeżeli nie byłby to żaden problem, to mogłabyś mnie informować o NN na moim tt? @believerr15

    OdpowiedzUsuń
  7. Jest super, super, super <3 Naprawdę podoba mi się to opowiadanie, i staram się czytać rozdziały kiedy mam czas co jak widać rzadko się zdarza :x No ale nic. Czekam na nowy <3
    -Kiinia(tt Kiinga94)

    OdpowiedzUsuń
  8. Chcesz skończyć z pisaniem? A spróbuj mi się poddać, to zakatrupię !! Nigdy w zyciu, masz zbyt wielki talent by go marnowac i dusic w sobie! Zobacz na mnie. Moje wiersze nie są nawet w 1% tak dobre jak Twoje opowiadania, nikt prawie ich nie komentuje, czyta tez niewielkie grono. Ale co? Ja nie przestaje! I o pisze nie dla tego grona, ale głównie dla siebie! Najłatwiej jest powiedzieć , że się poddaje, jest się do niczego, choc wiesz ze tak nie jest.
    Jeśli o mnie chodzi, to wiesz, ze nie przepadam za Justinem i rzadko kiedy mam czas by czytac, ale kiedy jest to czytam i zawsze jestem pełna podziwu co do Twoich dzieł.
    Stay Strong <3

    OdpowiedzUsuń
  9. nie kończ pisania, bardzo dobrze Ci to idzie :)podoba mi się to że piszesz takie długie rozdziały, omfg. opowiadanie mi się podoba i z niecierpliwością czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń